nemi, gdzie się wszystko ogranicza wzajemnie i dopełnia i żyje z sobą w doskonałej zgodzie. Nie dostrzegamy tam także i dramatycznego pierwiastka. Lira pana El...y nie jest trąbą archanielską na wzór wielkiego Zygmunta, nie budzi ze snu do czynu, nie odbrzmiewa chrzęstem starych zbroi i szczękiem zardzewiałych mieczów, ani też jest podobną do Słowackiego liry uragannej (że użyjemy tu słowa samego poety), liry namiętnie wołającej do walki, liry szaleństwem swojem często zachwycającej. Jeszcze mniej podobną jest do złotej harfy Kochanowskiego i do prostej, spokojnej a nieporównanej liry Mickiewicza.
Pan El...y śpiewa tęsknotę za ideałami w mgłach niedojrzanemi, nieuchwytnemi, za czemś lepszem, czego niema, zawsze nie określając tego lepszego, zawsze chowając się za firanki zmroku i mgły fantastycznej. Czy to lepsze nadejdzie kiedy? Poeta wątpi o tem; a nie ma dość energji, aby przywoływać je pieśnią, grzmiącą i użyźniającą zarazem. Dlatego najlepiej jest poecie marzyć przy blasku księżyca na łodzi chwianej posrebrzaną falą, gdy w człowieku i w naturze panuje jakby zawieszenie życia. Jest to pół-sen, pół-czuwanie; tajemniczy wpływ księżyca, tego upiora o licu wybladłem, magnetycznie oddziaływa na poetę, i duszę jego, jak falę morską, natęża ku sobie, to znowu puszcza i kładzie ją na dawne miejsce. W tem natężeniu jest boleść, więc z ust poety płyną szeptem słowa bolesne, smutne, pełne skargi, zwróconej ku księżycowi, co piękny, ale złowrogi, srebrnym a ironicznym trochę migoce blaskiem. Chcąc w jednem słowie streścić główną cechę poezji pana El...y, powiemy: sentymentalność.
Z tej sentymentalności umie się czasem ocknąć poeta: kielich wina, rumiane jagody i para śmiejących się oczu nad niemi pociągną go czasem w świat Anakreonta. Ale to przebudzenie się, jak widzimy, sztuczne, więc nietrwałe.
Strona:Adam Asnyk jako wyraz swojej epoki.djvu/009
Ta strona została uwierzytelniona.