rych wieje zgnilizna, a które drapią się na szczyt wzgórza, gdzie
Ze łzami w oczach, w błyskawic koronie,
Na piedestale, z złotą harfą w ręku
Siedział lutnista na obłocznym tronie
i ze swej złotej harfy dobywał pieśń potężną, co choć była dla nich niedostępną, jednak galwanizowała jeszcze te „spróchniałych kości skrzypiące ostatki“.
I nic więcej nie pokazał poecie duch przeznaczeń, nic więcej nie dozwolił mu dojrzeć w groźnej symbolice, która rozwijając się wokoło niego, przedstawiała stan społeczeństwa w danej chwili; nigdzie ani śladu zdrowego życia, coby się obok próchna zieleniąc, w górę świeżemi prątkami garnęło! Wprawdzie duch przeznaczeń, wzywając poetę, aby „zerwał dawną z grobami zażyłość“ i rzucił „całą przeszłość marzeń“, powiada mu, „iż grób dzisiejszy ma być kolebką nowego życia“, ale jakie to życie, gdzie to niemowlę, dla którego grób ma być kołyską, w którą stronę ma poeta ręce wyciągać ku przyszłości, tego wszystkiego groźny duch mu nie powiedział, i pozostawił go pogrążonego w tej samej rozpaczy i zwątpieniu, w jakiem go zastał. Mgliste słowa ducha o „odrodzeniu światów“ tak mało miały w sobie pokrzepiającego tchnienia, że poeta w epilogu swej pieśni grobowej równą niechęć jak przedtem okazuje dla dalszego życia i równą niewiarę w jego rację bytu.
Więc znowu! trzeba boleć i przeklinać,
Trzeba ukochać jaką nową marę,
I nowe tęcze na niebie rozpinać,
Wątpić i wierzyć, i znów tracić wiarę,
A po pielgrzymce męczącej i długiej
Minotaurowi znów złożyć ofiarę.
Tak więc zupełne zwątpienie, zupełne zniechęcenie cechuje ten poemat. Przeszłość, teraźniejszość, przyszłość, zamalowane najciemniejszemi farbami, a na tem tle posęp-