Strona:Adam Asnyk jako wyraz swojej epoki.djvu/022

Ta strona została uwierzytelniona.

W apoteozie swej posępnej doli
Jaśniał, jak niebem gardzące wyjątki.


Bądź co bądź jest w tych utworach, pisanych pod wpływem uwielbienia dla Słowackiego, pewna energja rozpaczy, pozująca trochę, to prawda, ale zawsze energja, której daremniebyśmy szukali w późniejszych poezjach Asnyka. Znajdujemy ją jeszcze chyba w dość mętnym wierszu „Do...“ gdzie poeta „nieprzystępny skrusze, a tylko jednej rozpaczy przystępny“, lubuje się uczuciami Kaina, które mu pierś przepełniają, i chce, aby pieśń jego spaliła gromem wstydu tych, co „w nikczemności pędząc żywot marny, płazowe szczęście, nie wielkość obrali“.
Ale to drapowanie się w wielkość, to ciskanie klątw i piorunów za przykładem mistrza, nie trwało długo. Rola ta nie odpowiadała wcale miękkiej i łagodnej duszy poety, co on sam musiał prędko poczuć. W Pożegnalnem słowie składa on niejako z siebie tę rolę. Po wysiłkach rozpaczliwej energji, owłada go znużenie.
Godnym zazdrości wydaje mu się los uśpionego Endymjona, do którego co noc na srebrnych promieniach boska spływa kochanka, ażeby duszę jego w idealne objąć uściski; jakżeby on pragnął także „wieczność taką zyskać sobie senną“

I być strażnikiem grobów, które proszą
O łzy i miłość, i być tylko cieniem,
Którego skrzydła anielskie unoszą
Między nicością a grobów marzeniem...


Przyznawszy się do zmęczenia, zrzekłszy się niejako pretensji do roli grzmiącego i piorunującego proroka, Asnyk jednocześnie wydobywa się z pod wpływu Słowackiego i zaczyna być samym sobą. Poezja jego, która dotąd wrzała i kipiała więcej sztucznym, niż prawdziwym gniewem, miotała szalone przekleństwa, siliła się na obrazy