dzikie a czasem i potworne dla odmalowania wstrętu poety, teraz zaczyna płynąć cichą skargą w przeźroczystych, gładkich wierszach, co tak przypominają spokojny bieg łagodnie szemrzącego wśród traw i kwiatów strumienia.
Na cóż się skarży poeta? Ach, tyle ma tematów do skargi, ile jest stron życia ludzkiego, ile jest rzeczy na świecie, bo zbolałe, smutne i zniechęcone serce we wszystkiem tylko cieniów dopatrzy. Więc skarży się naprzód na to, co jest chorobą wieku, na brak wiary, co ludziom z ramion zdejmuje skrzydła i niebiosa w pustynię obraca, a nieszczęśliwym od ust odtrąca kielich pociechy; skarży się na wieczny rozbrat pomiędzy „białym ideałem“ a brudną, znojną, jeżeli nie krwawą rzeczywistością; skarży się na znikomość wszystkiego, co bujne i piękne, na wiek motyli młodości; skarży się na własne losy, na zmarnowanie i jałowość życia, na przelotność swoich dni młodych, na brak serca, któreby dlań było na wieki oddane, na chłód sfery otaczającej poetę. Skargi osobiste zlewają się w duszy poety tak łatwo i tak naturalnie ze skargami powszechno-ludzkiemi, że sam on powiada w Usprawiedliwieniu:
Gdy nad szczęściem utraconem płaczę,
To nad czyjem? — nie wiem dobrze sam!
Choroba wieku głęboko zasiadła w sercu poety. W wierszu, poświęconym XIX-mu wiekowi, odzywają się bolesne jęki, wypowiadające cierpienia całej myślącej ludzkości, która skosztowawszy owoców z drzewa poznania, wyszła ze snu naiwności, ale nato tylko, aby poznać nagość i nicość swoją. Można powiedzieć, że ile razy dawna wiara się łamie, aby zrobić miejsce filozoficznym badaniom, tyle razy powtarza się historja biblijnego Adama. Ludzkość, wypędzona z raju naiwnej wiary na ciężki dorobek nowych ideałów i pociech, tęskni za tym rajem, i radaby wróciła