martwego świata kamieni i przepaści napełnia z początku czuwającego poetę smutkiem i strachem. Samotność przygniata go; w jej „milczącym ogromie“
Człowiek swą słabość poznaje widomie:
I chce się cofać przed nieznaną mocą,
Przed rozesłaną na przepaściach nocą,
Przed skrytych potęg gwałtownym objawem,
Przed niezbłaganem, bezlitośnem prawem.
Ale powoli duch poety oswaja się z tą ciemnością i samotnością, ucho jego wsłuchuje się w szmery tajemnicze natury, w tę cichą pieśń jej, co płynie w gwiaździste sfery i tam się zlewa z całą harmonją zaziemskiego świata. Małość jego, jego podrzędność, jako człowieka, wobec ogromów wszechświata i podległość prawom powszechnym, przestają go smucić, myśli jego, „wyswobodzone z tłoczącej je grozy“, biegną w ślad za tą pieśnią natury.
Wolny, choć prawom powszechnym podległy,
Duch mój wstępował na gwiaździste wozy
I tracił z oczu ludzkich istnień chwile
I wydeptany ślad na ziemskiej bryle,
I zapominał o swojej obroży,
I o boleści, co go we śnie trwoży.
On się zanurzył w w źródle wiecznie żywem,
Poruszającem wielkie koło bytu;
Uczuł się jednem łańcucha ogniwem,
Rozciągniętego przez otchłań błękitu;
On znalazł wspólne ognisko żywotów
I związek z całym ogromem stworzenia,
Z wieczystym duchem, co mu podać gotów
Rękę z ciemności, albo z gwiazd płomienia:
Więc w rozpostartej na przepaściach nocy
Już opuszczenia nie czuł i niemocy,
I mógł się poddać, jako drobny atom,
Tej twórczej myśli, co przewodzi światom,
I z nieodmiennym zgodzić się wyrokiem,
I odpoczywać jak pod matki okiem.