ale co tam widział, obiecał powiedzieć dopiero po śmierci, „bo w żyjących języku niema na to głosu“. Asnyk nietylko chciwie wpatrywał się w te przepaści, ale i odważył się wypowiedzieć, co w tych przepaściach zobaczył. Cóż tam widział? Widział pokolenia, płynące wąskim szlakiem przestrzeni i tylko ten szlak ogarniające okiem, widział nieskończoność ogromu świata i małości atomu, noc wieczystą, w której duch świata wysnuwa z siebie nić przyszłych istnień, widział wieczny ruch, wieczne przeobrażanie się, ale widział zarazem wzajemną zależność wszelkich istnień, utrwalającą wielki religijny związek z Duchem, co wszystko ożywia. I doznał wtedy takich uczuć, albo raczej doszedł do takich wniosków, jak w owej gwiaździstej nocy pod Wysoką: że w przymierzu z naturą człowiek nie czuje się bezsilnym atomem, że wtedy może spokojnie przyglądać się śladom swego pochodu, że śmierć, to tylko „ciągłego postępu chorąży“, że wreszcie — i to jest szczyt nauki, którą daje poeta, — człowiek powinien poznać cel wieczny i wcielić go w swoją wolę, a wtedy staje się wolnym czynnikiem w rozwoju świata. Ale cel wieczny, to tylko słowo; wielkie, zaiste, majestatyczne, ale tylko słowo. Powiedzieć je łatwo, ale pokazać jego znaczenie? Czy poeta, doprowadziwszy słuchacza do ostatniej kryjówki, w której zagadka świata schowana, otworzył ją przed nim i pokazał mu to, bez czego wszystko inne jest sklepieniem bez klucza? Niestety:
Jako cząsteczka wszechświata myśląca,
Szukam w nim celu i o celu myślę —
Bo ten się wiąże z mem pojęciem ściśle,
Tak, jak odczucie światła lub gorąca.
Znam tylko bowiem jednę z form tysiąca
Natury, w moim odbitej umyśle,
Sądzę ją z tego, co mi sama przyśle
I o czem władze mi dane potrąca.