z góry rezultaty dodatnie; inaczej być nie mogło. Kto chciał zachować od upadku i rozkładu tę klasę, musiał przed jej oczami narysować przyszłość pomyślną. Jakkolwiek nie podobna zaprzeczyć, że dla dobra powszechnego cel taki nosi piętno szlachetne, dla sztuki samej w pełni nie odpowiada; tutaj doktryna żadna obronić się nie da, bo sztuka wyłącza nawet podejrzenie doktryny, cóż dopiero położenie jej na najwybitniejszem miejscu. To powzięte a priori przekonanie autora sprawiło, że na kartach powieści i szkiców jego widzimy tyle barw różowych, że osoby występujące są tak poczciwe i dobre, jakby bez grzechu pierworodnego urodzone, że wszyscy dążą do mety niezachwiani, zwycięstwa pewni. Ludzie, jakich spotykamy na ziemi, nie mogą być doskonałymi, a pisarz — fotograf życia — idealizować ich nie powinien, jeżeli uchodzić chce za apostoła prawdy.[1]
Młody Zakrzewski (»Lekki grunt« Wiek 1884), dziedzic wioski, spędził lat kilka za granicą gdzie niewiele się nauczył, ale trwonił pieniądze lekkomyślnie. Rodzina — (jak u Klemensa Junoszy zawsze) — patrzy zdaleka na czyny młodzieńca, płacze nad jego płochością, modli się o nawrócenie owieczki zbłąkanej i... posyła lampartowi pieniędzy tyle, że gonić może za »zblazowaną« jakąś jejmością, o której do ucha czytelnika dochodzą niekorzystne wieści. Mijają lata, p. Stanisław jeździ po całej Europie, marnuje siły, odbywa pojedynek, w którym o mało życia nie kładzie w obronie... lafiryndy, i — wraca do domu. Z otwartemi rękami przyjmuje marnotrawne dziecię dwór rodzinny — już z gruntu odrestaurowany. Zakrzewski przychodzi do zdrowia i na ojczystym zagonie pracować zamierza. Temat nasuwał obszerne pole do badania psychologicznego postaci, u nas tak często się przytrafiającej; autor mógł dać obraz przemian, jakim bohater ulegał, jeżeli chciał go wyposażyć rysami dodatniemi; należało wzmocnić jego wolę, skierować instynkty ku dobremu, ale zażądać poprawy od niego samego. Junosza mimo woli bohatera sprowadza go z drogi błędnej, przywiązuje do ziemi rodzinnej, kiedy czytelnik nie może zdać sobie sprawy, zkąd się bierze ta metamorfoza? Tendencya, uprzedzenie z góry, skłoniły autora do udoskonalenia osoby głównej w powieści bez należytego umotywowania. Stało się — lecz my nie wierzymy w poprawę bohatera; zamykamy książkę z uczuciem podejrzenia, iż nowa awantura z równowagi uspokojony na chwilę umysł wytrącić potrafi. Czasem zbierają się gromy nad głową szlachcica. Niemiec osiada w sąsiedztwie, żyd siecią oplata interesy. Zdawałoby się, że nic nie pomoże właścicielowi, że ziemia z pod nóg mu ucieknie, a on w otchłań wpadnie. Tak było »W Ustroniu[2]« (Wiek 1886), a jednak pióro czarodziejskie autora steruje wybornie, szybko przez prąd łódkę przesuwa i do brzegu dobrobytu przybić jej pozwala. Klemens Junosza nie dobiera jakichś wyjątkowych okoliczności, których wpływ odbiłby się na losach bohaterów, układa wszystko spokojnie, ale z tą przewagą optymizmu, właściwości nieodłącznej szlachcica polskiego. Z optymizmem tym doskonale się łączy jowialny humor autora. Taki Onufry Wrzeszcz, sypiący dowcipami bez przerwy, roztacza pogodne niebo nad
- ↑ Zdania tego nie podzielamy. Sztuka i literatura recept nie znosi. Nie według jakiej recepty tworzy autor, lecz jak — dobrze czy źle, pięknie czy ujemnie — obchodzić powinno krytykę i czytającą publiczność. (Przypisek redakcyi).
- ↑ Powieść »W Ustroniu« została wydana w późniejszych latach pod tytułem »Stracone szczęście«.