jąc właścicieli-chrześcian. Ale w ciągu opowiadania autor położył nacisk tak silny na szkodliwość ulepszeń w gospodarstwie, przypisując im winę nieszczęść i niepowodzeń rolnika, że mamy ochotę zapytać się, w jakich stronach kraju spędził Klemens Junosza czas swej praktyki gospodarskiej? Nie przypuszczamy, aby dzielnica, w której próbę swą odbywał nasz pisarz, należała do przodujących w bogactwie i rozwoju rolnictwa krajowego. Utwierdza nas w tem mniemaniu szkic z życia szlachty zagonowej p. t. »Panowie bracia« (1887). Świat to bez wątpienia poetyczny, poczciwy, — cnót domowych w nim pełno, rodzinnego ciepła wiele, lecz niestety za mało myśli. Junosza ten odłam społeczeństwa zna gruntownie, najgruntowniej może; ztąd w opowiadaniu znajdujemy zalet bardzo dużo. Byt cały »Maćków nad Maćkami« drga tętnem prawdy, dola i niedola herbowników zgrzebnych odczuta i przecierpiana, wyłania się z pod pióra Szaniawskiego naga, czysta, budująca. Nić pociągu naturalnego wiąże autora z tą pracowitą a dumną szlachtą. Dzięki sympatyi, łączącej autora z »Panami braćmi«, widzimy przed sobą szeroki szmat ziemi, zaludnionej przez ludzi — jakkolwiek nie wysoko oświeconych — jednakże ożywionych poczuciem tradycyj historycznych i dających gwarancyę na jutro. Musimy mu być wdzięczni, że nam dał poznać ten rzekomo zapadły świat, a przecież tak bliski, tak interesujący. Szaniawski przejął się dziełem własnem, tchnął w nie cieplik swoich piersi i stworzył powieść ze wszystkich, jakie napisał — zdaniem naszem — najlepszą.
Gdyby cudzoziemiec sądził o chłopie polskim z karykatur Kostrzewskiego, wyniósłby z nich przekonanie, że to lud ciężki, niezgrabny, pijacki, z pokrzywionemi członkami... Rysunki dzielnego humorysty zdobią »Szkice z antropologii wiejskiej« Kl. Junoszy i harmonizują z niemi do tego stopnia, iż robią wrażenie fotografij, zdjętych z postaci, skreślonych przez Szaniawskiego. To właśnie stanowi wartość ujemną talentu Junoszy; rzeczy tego rodzaju bawią, czytelnik rozśmieje się często, ale natura wykwintna długo przestawać z karykaturami nie może, szuka czegoś więcej zbliżonego do prawdy — nie znajduje i rozczarowana od obrazu się odwraca. A siła intencyi pisarskiej Klemensa Junoszy jest bardzo duża; warto ją na inne tory wprowadzić, na ścieżkę wiodącą do chaty Ślimaków — Prusa. Odkąd posiadamy w literaturze dzieło tego znaczenia, co »Placówka«, autorowie wkraczać muszą w sfery szersze i głębsze. Jeszcze jeden zarzut robimy Klemensowi Junoszy; dotyczy on techniki samej. Bohaterowie Szaniawskiego za dużo mówią, dyalogi rozwadniają się na kilkunastu stronnicach z rzędu; gadulstwo takie osłabia uwagę czytelnika, szkodzi akcyi, psuje architektonikę utworu. Wymagania pod tym względem — dzisiaj, gdy znakomici pisarze udoskonalili mechanizm stylu i opowiadania — są ogromne. Koniecznie z niemi liczyć się trzeba. Nie powiemy, aby styl jego nie posiadał zalet wyższych, błyszczy on jednak najjaśniej wtedy, gdy łamie w sobie promienie dowcipu i humoru. Rodzaj, uprawiany przez Klemensa Junoszę, porównać można do rudy żelaznej, wykopanej z dni szarych życia codziennego, którą zdolna ręka artysty przetapia nader często na dzieło, posiadające rzeczywistą wartość, niekiedy jednak — przez zbyteczny pośpiech — wlewa metal w kształty i formy pospolite.