tylko dawał dochody. Adwokat Dzierżkowski z trudem rządził dobrami. Lecz bardziej aniżeli troski pieniężne dokuczało uczonemu zdrowie, na którem już od r. 1820 począł zapadać. W r. 1823 spotkał czcigodnego męża najdotkliwszy cios, jaki może spaść na oddanego naukowym badaniom człowieka, bo utrata wzroku. Zniknęła jedyna dlań w życiu przyjemność spoglądania na swe zbiory, na cenne, wielkim trudem a kosztem nabyte księgi. Młodzi studenci z uniwersytetu czytali mu Liwiusza, Pliniusza młodszego, Juwenala i innych, a on im przekłady dyktował. Tak przeżył trzy lata. Przed śmiercią okazał zupełny spokój umysłu i dyktował rozporządzenia ostatniej woli i listy pożegnalne. Prosił o pochowanie bez wszelkiej okazałości: „Ciało wrzucić w dół, aby ziemia połączyła się z ziemią“. Umarł 17 marca 1826 roku w Wiedniu, a młodzież polska poniosła go na swych barkach do grobu. Mowy na pogrzebie nie wolno było wygłosić, bo był Polakiem. Gdy otworzono po śmierci jego kantorek, nie znaleziono ani grosza. Uczony musiał skąpić sobie w ostatnich czasach, aby nie ukrzywdzić Zakładu. Całe swe życie i mienie poświęcił na użytek publiczny.
Przy schyłku dni swoich pisał: „Myśl, iż mam żyć w pamięci moich współziomków, bliskiego już zachodu starca, otuchą przyszłości chęci zagrzewa i siły pokrzepia. Pragnąłem jedynie zrobić przysługę mej ojczyźnie, rozciągnąć jej użyteczność do najdalszych pokoleń. Jeżeli nadając temu dziełu istnienie, nadałem i trwałość, celu mych zamiarów dopiąłem. Mogę rzec z Horacem: Exegi monumentum aere perennius (t. zn.: wzniosłem pomnik trwalszy od spiżu)“. I spełniły się jego słowa. Nie uląkł się trudu i trudem swym pomnożył skarbiec kultury naszej; wzniósł świątynię narodową dla rozprószonych dotąd rękopisów, ksiąg, druków i zabytków muzealnych, świadczących o nieustannej na przestrzeni wieków pracy myśli polskiej.