się zepsuł, ani jeść, ani pić... tylko śpię i śpię... ale się nie poddaję! Piszę tylko, abyście wiedzieli, że w Bogu nadziei, ani ostatków męztwa nie utraciłem; ale siły ciała nie w mojej mocy, żadne leki nie podnoszą ich... Wola Boża niech się stanie!“[1]
„Nie poddaję się!“ jakiż to charakterystyczny okrzyk w ustach tego zgnębionego starca, jaka siła ducha, który męstwa do ostatka nie traci!
Ale siły ciała nie były w jego mocy. I oto jeszcze list ostatni, na kilka dni przed śmiercią, drgającą ręką kreślony, niemal nieczytelny, datowany 8 marca z San Remo. — Jestto widocznie odpowiedź na prośbę o list, o obszerniejszą wiadomość:
„Osłabienie po wypadkach, wśród których jak piorunem rzucony w nie, znalazłem się nagle, opisać się nie daje. Próbowałem, nie mogę... W głowie zamęt, a że nie jadłem od dawna, nie sypiałem, — jestem dziś wycieńczony strasznie. Mówią, że to odejdzie. Listy odemnie w Gazecie Polskiej... (wyraz nieczytelny, zdaje się: „w porę“). — Gdy się cokolwiek podźwignę, napiszę Wam poufnie. Dziś — nie mogę, nie mogę. Listy o katastrofie rozpierzchłe...
„Jak się tylko cokolwiek wzmogę na siłach, muszę dla spoczynku w Szwajcaryi, — między Lozanną a Vevey osiąść.
„Dzięki za współczucie, które dotąd mało mi się czuć dało. W tem wszystkiem — palec Boży, wola Boża, a choć my istoty drobne, On umie karząc, próbując nas — ogół i jednostki równo — ukarać lub ułaskawić.
„Serdeczny uścisk dłoni, ale na dziś nie mogę pisać więcej... Osłabienie straszne. Doktor był przed chwilą, mówią mi, znalazł śpiącego, pulsu patrzył, — a ja nic o tem nie wiem... Taki jestem. Co za straszliwe dzieje!“[1]
Jeszcze dni kilka męczarni, jeszcze podróż ostatnia, której się uparcie domagał, do Genewy. 1 tu dnia 19 marca, w dzień św. Józefa, w hotelu de la Paix, strudzona głowa wielkiego pisarza znalazła istotnie spokój. Ostatnie słowa jego były: „Duchem mnie podnieście!“ I podniósł się duch, wzleciał po nad nędze ludzkie, pozostawiając ślad promienny po sobie na ziemi.
Ale śmierć ta, w pokoju hotelowym, w opuszczeniu, na obczyźnie, — śmierć po procesie lipskim i magdeburskiem więzieniu, — ma w sobie coś tak tragicznie okropnego, że serce ściska się niewymownym bolem...
Straszliwe dzieje! — użalał się Kraszewski w liście ostatnim. Rzeczywiście straszliwe i okrutne, — bo śmierć jego po jubileuszu krakowskim mogła być i byłaby niewątpliwie apoteozą.
Lwów w maju 1912.
Strona:Adam Krechowiecki - Józef Ignacy Kraszewski.djvu/13
Ta strona została uwierzytelniona.