O luba! zginąłem w niebie,
Kiedym raz pierwszy pocałował ciebie!
Pocałunek jej, ach, nektar boski!
Jako płomień chwyta się z płomieniem,
Jak dwóch lutni zlewają się głoski,
Harmonijnem ożenione brzmieniem.
Czegoż boisz się sobie równego człowieka?
Przed nieszczęśliwym, ach, wszystko ucieka,
Jakby przed straszydłem z piekła!
Ach, tak! i ona przedemną uciekła!
... Bądź zdrów!... i w długiej ulicy
Niknie nakształt błyskawicy.
I czegóż ona przedemną uciekła?
Czylim ją śmiałem przeraził wejrzeniem?
Czyli słówkiem lub skinieniem?
Muszę przypomnieć... (przypomina) Tak się w głowie kręci!...
Nie! nie! ja wszystko widzę, jak na dłoni,
Nie zgubiłem żadnego wyrazu z pamięci:
Dwa tylko słowa powiedziałem do niéj.
Księże, dwa tylko słowa:
Jutro! bądź zdrowa!
Bądź zdrów!... Gałązkę odrywa, podaje...
Oto jest — rzekła, co nam tu (na ziemię pokazuje) zostaje!
Bądź zdrów!... i w długiej ulicy
Niknie nakształt błyskawicy!