Strona:Adam Mickiewicz - Dziady część III.djvu/235

Ta strona została przepisana.

       165 Gdy zdradą wzięty i skuty więzami,[1]
Pod Filistynów dumał kolumnami.
Na czoło jego, nieruchome, dumne,[2]
Nagły cień opadł, jak całun na trumnę,
Twarz blada strasznie zaczęła się mroczyć;[3]
       170 Rzekłbyś, że wieczór, co już z niebios spadał,
Naprzód na jego oblicze osiadał,
I stamtąd dalej miał swój cień roztoczyć.

Po prawej stronie już pustéj ulicy[4]
Stał drugi człowiek. — Nie był to podróżny;[5]
       175 Zdał się być dawnym mieszkańcem stolicy:
Bo rozdawając między lud jałmużny,
Każdego z biednych po imieniu witał,
Tamtych o żony, tych o dzieci pytał.[6]
Odprawił wszystkich, wsparł się na granicie
       180 Brzeżnych kanałów i wodził oczyma
Po ścianach gmachu i po dworca szczycie;[7]
Lecz nie miał oczu owego pielgrzyma;
I wzrok wnet spuszczał, kiedy szedł zdaleka

  1. w. 165 Gdy zdradą wzięty i skuty ] Gdy ślepy, nagi, scisniony R1.
  2. w. 167—168 niema w R1.
  3. w. 169—172: brzmiały pierwotnie w R1 inaczej i uległy tam różnym zmianom:
    Twarz jego dotąd nieruchoma blada
    Ta nagle strasznie, zaczęła się mroczyć
    (Jak gdyby wieczór co w tych)
    Myślałbyś, że noc, która na tę ziemie
    Nagle i szybko jako całun spada
    Na jego twarzy złożyła swe brzemie
    I z niej ma dalej swe cienie wytoczyć
    Naprzód stąpiła na jego oblicze
    W niem założyła państwo tajemnicze
    Z niego dalej ma swój cień rostoczyć.
  4. w. 173 pustej ] cichej R1.
  5. w. 174 drugi człowiek = Oleszkiewicz; ob. dalej ustęp pod tem nazwiskiem.
  6. w. 178 w R1: O żonie jego i o dzieciach pytał.
  7. w. 181 dworca ] twierdzy R1.