Tłum adjutantów i ćma jenerałów,
140
Z tyłu i z przodu, a car sam na przedzie.
Orszak dziwacznie pstry i centkowany,
Jak arlekiny: pełno na nich wstążek,[1]
Kluczyków, cyfer, portrecików, sprzążek;
Ten sino, tamten żółto przepasany,
145
Na każdym gwiazdek, kółek i krzyżyków
Z przodu i z tyłu więcéj, niż guzików.
Świecą się wszyscy, lecz nie światłem własném:
Promienie na nich idą z oczu pańskich.
Każdy jenerał jest robaczkiem jasnym,
150
Co błyszczy pięknie w nocach świętojańskich;
Lecz skoro przejdzie wiosna carskiéj łaski,
Nędzne robaczki tracą swoje blaski.
Żyją, do cudzych krajów nie ucieką,
Ale nikt nie wie, gdzie się w błocie wleką.
155
Jenerał w ogień śmiałym idzie krokiem:
Kula go trafi, car się doń uśmiechnie;
Lecz gdy car strzeli niełaskawem okiem,
Jenerał bladnie, słabnie, często — zdechnie.
Śród dworzan prędzej znalazłbyś stoików:
160
Wspaniałe dusze. — Choć gniew cara czują,
Ani się zarzną, ani zachorują;[2]
Wyjadą na wieś do swych pałacyków,
I piszą stamtąd: ten do szambellana,
Ów do metresy, ów do damy dworu,
165
Liberalniejsi piszą do furmana.
I znowu zwolna wrócą do faworu. —
Tak z domu oknem zrzucony pies zdycha:
Kot miauknie tylko, lecz stanie na nogi,
I znowu szuka do powrotu drogi,
170
I jakąś dziurą znowu wnidzie zcicha.
Nim stoik w służbę wróci tryjumfalnie,
Na wsi rozprawia cicho — liberalnie.
Strona:Adam Mickiewicz - Dziady część III.djvu/246
Ta strona została przepisana.