Miasto już spało, w zamku ognie zgasły,
Tylko po wałach i po basztach straże,
Powtarzanémi płoszą senność hasły;
Wtém się coś zdala na polu ukaże,
Jakowiś ludzie biegą tu po błoniach,
A gałąź cieniu za każdym się czerni,
A biegą prędko, muszą być na koniach;
A świécą mocno, muszą być pancerni.
Zarżały konie, zagrzmiała podkowa,
Trzéj to rycerze jadą wzdłuż parowa,
Zjechali, stają a piérwszy z rycérzy
Krzyknie, i w trąbkę mosiężną uderzy.
Uderzył po tém raz drugi i trzeci,
Strażnik mu z baszty rogiem odpowiada;
Brzękły wrzeciądze, pochodnia zaświéci,
I most zwodzony z łoskotem opada.
Na tentent koni zbiegli się strażnicy
Chcąc bliżéj poznać i męże i stroje;
Piérwszy mąż jechał w zupełnéj zbroicy,
Jaką zwykł Niemiec przywdziewać na boje;
Strona:Adam Mickiewicz Poezye (1822) tom drugi.djvu/016
Ta strona została uwierzytelniona.