Ale teraz niemogę być równie ostrożny:
Nié mam domu, gdzie przyjdę, tam posłanie moje,
A często przez sen gadam... w myślach jak na fali!
Ustawna burza, zawieja,
Błyśnie i zmierzchnie,
Mnóstwo się zarysów skleja,
W jakieś tworzydło ocali,
I znowu pierzchnie.
Jeden tylko obrazek nazawsze wyryty,
Czy rzucam się na piasek i patrzę w głąb' ziemną,
Błyszczy jak xiężyc w wodzie odbity:
Nie mogę dostać, lecz błyszczy przede mną;
Czyli wzrokiem od ziemi strzelę na błękity,
Za moim wzrokiem dokoła
Płynie i postać anioła,
Aż na górne nieba szczyty.
Po tém jak orlik na żaglach pierza (patrząc w górę)
Stanie w chmurze i z wysoka,
Nim sam upadnie na zwierza,
Już go zabił strzałą oka;
Nie wzrusza się i z lekka w jedném miéjscu chwieje
Jakby uplątany w sidło,
Strona:Adam Mickiewicz Poezye (1822) tom drugi.djvu/176
Ta strona została uwierzytelniona.