Stróżu i niegdyś całéj kochanku rodziny,
Z licznych sług i przyjaciół, tyś został jedyny!
Choć głodem przemożony i skurczony laty,
Pilnujesz wrót bez zamka i bez panów chaty.
Kruku mój! pójdź tu Kruku! bieży, staje, słucha,
Skacze na piersi, wyje i pada bez ducha!..
Ujrzałem światło w oknach; wchodzę, cóż się dzieje?
Z latarnią, z siekierami plondrują złodzieje,
Burząc do reszty świętéj przeszłości ostatki!
W miéjscu, gdzie stało niegdyś łoże mojéj matki,
Złodziéj rąbał podłogę i odrywał cegły,
Zchwyciłem, zgniotłem, oczy na łeb mu wybiegły!
Siadam na ziemi płacząc, w przedporannym mroku,
Ktoś nasuwa się, kijem podpierając kroku.
Kobiéta w reszcie stroju, schorzała, wybladła,
Bardziéj do czyscowego podobna widziadła;
Gdy obaczy straszliwą marę w pustym gmachu,
Zegnając się i krzycząc słania się s przestrachu:
Nie bój się! Pan Bóg z nami! ktoś moja kochana?
Czego po domu pustym błąkasz się tak zrana?
Strona:Adam Mickiewicz Poezye (1822) tom drugi.djvu/189
Ta strona została uwierzytelniona.