I wielkim skrzydeł roztworem
Zaciemniał miasta, powiaty.
Ten drugi mniéjszy, czarny i pękaty,
Był xiążek głupim cenzorem,
I przelatując sztuk nadobne kwiaty,
Oczerniał każdą piękność, którą tylko zoczył,
Każdą słodkość zatrutym wysysał ozorem,
Albo przebijał do ziemi srodka,
I nauk ziarno s samego zarodka
Gadziny zębem roztoczył...
Ci znowu, w licznym snujący się gwarze,
Są dumnych pochlebnisie, czernideł pisarze.
Na jakie pan ich gniéwał się zagony;
Tam przeklęta chmura leci,
I czy ledwie wschodzące, czy dojrzałe plony,
Jako sarańcza wybija.
Za tych wszystkich moje dzieci
Niewarto zmówić i Zdrowaś Maryja.
Są inne słuszniéj godne litości istoty,
A między niémi twoi przyjaciele, ucznie,
Których ty wyobraźnią w górne pchnąłeś loty,
Których wrodzony ogień podniecałeś sztucznie.
Strona:Adam Mickiewicz Poezye (1822) tom drugi.djvu/215
Ta strona została uwierzytelniona.