Strona:Adam Szymański - Stolarz Kowalski.djvu/18

Ta strona została uwierzytelniona.

nieważ rozbiegło mu się ono w różne strony, i sam jeden w żaden sposób nie mógł wegnać na most rozbrykanego stada, czekał więc, czy nie nadejdzie kto i nie pomoże mu trochę; w tym to celu wołał on właśnie Jakuta. Naturalnie, chętnie pomogłem mu i, gdy stado, przepędzone przez most, już spokojnie szło dalej, idąc razem, gawędziliśmy sobie po drodze.
Z rozmowy jakoś wypadło, żem zapytał go, u kogo zatrzymał się po przyjściu do miasta.
— Ano u Kowalskiego.
Znałem w Jakucku wszystkich Polaków, o żadnym jednak Kowalskim nie słyszałem.
— Ano u tygo stolarza Kowalskiego!
Ale i o stolarzu nie słyszałem.
— Z kimże on tu zna się, do kogo chodzi? — pytać zacząłem.
— Adyć to cudok taki, to wszyscy go tu znajom, no, a co som to do nikogoj nie chodzi.
— Jakto do nikogo?
— A jakże ma chodzić, kiedy ma nogi »jak stępory cyste« bez paliców wcale, do idnego pooblatały. No to jeszcze, jak mu się nie rani, pół biedy, ale jak mu te rany pootwierajom się, to już po izbie łazić nie może.
— Z czegóż on się utrzymuje?
— Ze stolarki potrochu; warsztat ma piękny i naczynia różnego dość takoż, tylo, że powiadom, jak ustać na nogach nie może, no, to już i stolarka nie idzie. Wtedy to lubi bardzo, jak kto przyjdzie i ściotkę obstaluje, tyż piękne ściotki robi i do pokojów, i do ubraniów choćby, tylo, że