się obiema rękoma za głowę i rzekł poważnie: — „Jakiż porządek może kiedy być w takim domu?“
Atoli nadzwyczajne już jego zgorszenie jeszcze bardziej wzrosło, kiedy, wszedłszy zkolei rzeczy do salonu, zastał tutaj na aksamitnej kanapie, barwy zielonej, wyżła, leżącego sobie wygodnie na prawym boku, z nogami przed siebie wyciągniętemi. As, jak tylko posłyszał, że ktoś wchodzi, podniósł dosyć leniwie głowę i spojrzał. Widok zawziętego nieprzyjaciela, zjadliwie spoglądającego i zaciskającego obie pięści, musiał być dla rozespanego psa bardzo nieprzyjemny, gdyż zawstydzony w okamgnieniu zsunął się ze wspaniałego posłania i wpakował się głęboko pod kanapę.
Teraz Franciszek pomyślał: — „Pani niema w domu, młodsza — daleko i śpi jeszcze... Dziś albo nigdy, trzeba zrobić koniec z tym gałganem!“ — Spojrzał na zegarek, punkt szósta. — „Dobrze!“ — Zamknął drzwi od salonu, poszedł do swojej izdebki. Niezadługo powrócił, niosąc worek i kłębek grubego szpagatu. Pies uchodził, krył się — wszystko napróżno! Ze skrępowanemi nogami, ze związanym pyskiem, drżący na całem ciele, wyżeł niebawem znalazł się w worku.
Wkrótce potem przed ogród Zoologiczny zajechała jednokonna dorożka, a z niej wysiadł służący pana Albina i, trzymając oburącz worek, w którym więziony pies wił się gwałtownie, kręcił, poszedł szukać przyjaciela swego, Błażeja Rurkiewicza.
Musimy tu jeszcze objaśnić, z jakiego punktu widzenia zapatrywał się Franciszek na ogród Zoologiczny. Podług niego była to karna kolonja zwierząt, które w różnych miejscach i czasach dopuściły się rozmaitych przestępstw względem ludzi, a przeto, jako istoty zbrodnicze, musiały pokutować w tem więzieniu. Onby wyśmiał takiego,
Strona:Adolf Dygasiński - As.djvu/112
Ta strona została uwierzytelniona.