sem, mogły być smutne. Litość idzie w parze z użytecznością. Bywały i w ogrodzie Zoologicznym dni wesołe — naturalnie, że tylko dla ludzi wesołe; zwierzętom, tym jedynym istotom, potrzebującym tu rozweselenia, nikt nie mógł ani też nie myślał wyprawić zabawy. Sprowadzano niekiedy huczną muzykę, przy której dźwiękach tłumy z miasta używały rozrywki. W niektóre dni świąteczne urządzano tam nawet dla dzieci zabawy z tańcami. Dobrzy rodzice, chcąc sprawić przyjemność grzecznym Maniusiom i Jasiom, wiedli je wtedy na muzykę. „Niech sobie dzieci potańczą!“ Ostatniemi bowiem czasy robi się wiele, bardzo wiele, aby te nasze piękne kwiatki wydały owoce. Ponuro zachowywały się zwierzęta, słysząc odgłosy trąb i zgiełkliwe krzyki ludzkiego szczęścia. Tygrysy w niespokojnych susach tam i nazad przebywały szczupłą przestrzeń swego więzienia, a niekiedy uderzały o kratę z taką siłą, że się trzęsła cała klatka. Lwy, chociaż to przecie nie istotne lwy pustyni, waliły się ogonami po bokach i rykiem dawały znać biesiadnikom, że w bliskości szczęścia istnieje niedola. Zasapany niedźwiedź kiwał się z mrukiem i kręcił, jakgdyby usiłował uniknąć tego huku, brzęku, hałasu.
Innym razem zjawił się w ogrodzie Zoologicznym cudzoziemiec, przedsiębiorca, wystawiający za biletami napokaz ludzi nawpółdzikich. Wtedy tłum gości wzrastał, ponieważ powszechnie twierdzono, że uczyć się poglądowo etnografji jednocześnie z zoologją jest bardzo użytecznie. Cywilizowanym bliźnim dzicy bliźni przedstawiali się bardzo malowniczo, zwłaszcza w oświetleniu sztucznych ogni. Puhacz rozpościerał wówczas skrzydła, powiewał niemi, jak skrzydłami wiatraka i pohukiwał smętnie: — „pu-u-hu-u“. — Hiena brała ogon pod siebie, jeżyła włos na grzbiecie, odzywała się
Strona:Adolf Dygasiński - As.djvu/118
Ta strona została uwierzytelniona.