nym rzutem oka, spostrzegł napis „wchód do kancelarji zarządu“ i, poskoczywszy naprzód ze skwapliwością, zawołał:
— Proszę mamuni, tędy, tędy się idzie!
W biurze zarządu, porozumiawszy się, o co chodzi, sekretarz wziął z półki wielką księgę, w której każde zwierzę, zaciągnięte pod odpowiednim numerem, miało swój opis, szukał, rozważał, wreszcie z wielką powagą oznajmił, że w tej sprawie dopiero nazajutrz po południu można uzyskać odpowiedź. Bodaj czy ta niepewność nie była dla chłopca gorszą jeszcze, niż stanowcza odmowa.
Mniejsza o warunki, pod jakiemi Asa uwolniono z ogrodu Zoologicznego, dosyć na tem, że pies, wypuszczony z zamknięcia, uczuł w sobie nadzwyczajną ochotę życia: opanował go istny szał biegania, wyskakiwania, rzucania się na wszystkie strony, wesołego oczekiwania swojej swobody. Ponieważ zaś przepisy szkolne wymagały, ażeby Miecio jeszcze przez cały tydzień uczęszczał do szkoły, i tylko przed wieczorem parę godzin mógł bawić u matki, przeto hrabina miała na głowie ogromnie ciężkie zadanie utrzymania w karbach wyżlej energji. Już samo przewiezienie psa w dorożce ze zwierzyńca do hotelu stanowiło trud niemały. As szarpał się nieustannie, usiłował wyskoczyć na ulicę, a przytrzymywany na sznurku, już to zasiadał obok swej pani, już się wspinał na jej kolana i hałaśliwie szczekał. W dodatku nieszczęście chciało, że w przejeździe około placu Zielonego posłyszał dźwięki katarynki; przypomniało mu to, widać, muzykę z czasu pobytu w ogrodzie Zoologicznym, gdyż natychmiast jął żałośnie wtórować, nawpół szczekając, nawpół wyjąc. Ludzie postawali na ulicy, z podziwem przyglądali się temu osobliwemu psu, który to wył, to poszczekiwał w dorożce — rzecz prawdziwie rzadko sły-
Strona:Adolf Dygasiński - As.djvu/131
Ta strona została uwierzytelniona.