wyżła i spieszy do powozu, aby podążyć na dworzec kolei Terespolskiej. Ciągnięty na sznurku, As się opiera i nieustannie wymienia spojrzenia z towarzyszem, który w krótkim czasie złożył dowody, że jest bardzo a bardzo przyjemny. Osadzony teraz w zamkniętym powozie, nasz wyżej wyglądał tylko oknem, a przesuwające się przed jego oczyma przedmioty prawdopodobnie sprawiały mu rozrywkę, gdyż był jakiś spokojny. Ale już na dworcu kolei wywoływał oburzenie, ponieważ się zrywał na widok każdego nowoprzybyłego pasażera i bardzo hałaśliwie szczekał. Najgłówniej gniewało i oburzało to szczekanie jakiegoś garbusa, który mniemał, że pies spostrzega jego garby na przodzie i na grzbiecie, wyróżnia go wśród innych, a swojem szczekaniem zwraca nań uwagę całego zgromadzenia. Jakaś znowu bardzo szczupła i blada pani za każdem odezwaniem się Asa zatykała sobie rękoma uszy, przytulała do kolan troje drobnych dzieciaków, ubolewając nieustannie:
— Kto widział wprowadzać takiego złego psa tam, gdzie są dzieci i kobiety?
Małe spoglądały wystraszonemi oczyma na buńczucznego wyżła, a jedno, może trzechletnie bobo, z którego ubrania niktby nie poznał, syn czy córka, zwracało się kilkakrotnie do matki z zapytaniem:
— Mamusiu, czy ten pies zjada dzieci?
W sali, gdzie się gromadziła znaczna ilość ludzi, wyżeł sprawiał wrażenie jakiegoś nadzwyczajnego pasażera, co sobie może wiele pozwalać. Gdy się raz wyrwał z rąk swojej pani, unosząc długi sznurek, nie można już było mieć nadziei, ażeby go utrzymać w jakichkolwiek karbach posłuszeństwa. Szczególniejszą uwagę zwracał on na posługaczów, znoszących tutaj walizy
Strona:Adolf Dygasiński - As.djvu/133
Ta strona została uwierzytelniona.