Strona:Adolf Dygasiński - As.djvu/142

Ta strona została uwierzytelniona.

kładać łapy na szyi albo go zębami macać po żebrach, przeskakiwać przezeń, jak przez kij, słowem, kołki na łbie ciosać. Z pewnym rodzajem ojcowskiego pobłażania pozwalał dryblasowaty Paf żywemu, ruchliwemu i niespokojnemu Asowi na przerozmaite wybryki, którychby nigdy nie przepuścił płazem żaden inny pies równie rasowy, okazały, a umiejący się szanować. Przy Asie rozruszały się wielkie psy i coraz częściej puszczały się na wyprawy przeciw różnym czworonożnym, które śmiały wtargnąć w obręb pałacowego dziedzińca; wyżeł zawsze w takich razach szedł na czele.
Potomstwo Ledy i Murata pozostawało pod opieką praczki Łucji, kobiety dobrej, uczciwej, pracowitej, a o te psy niezmiernie dbałej. Asem, czy to na żądanie pani hrabiny, czy z własnej chęci, zajęła się garderobiana, panna Florentyna, osoba, która w panieństwie spędziła już trzydzieści kilka wiosen i była kwiatem, poczynającym więdnąć bez nadziei odrodzenia.
Leżące od frontu pałacu trzy psy pomimo swojej ociężałości nigdy nie omieszkały powstać, ile razy zdaleka spostrzegły Łucję zmierzającą z pałacowych suteren ku oficynie, gdzie się znajdowała kuchnia, pralnia i śpiżarnia. Najprzód Puf, za nim Pif, a na ostatku Paf sznurkiem derdały do swojej opiekunki, jedynie, aby jej wyrazić swój szacunek i wdzięczność, jako karmicielce; załatwiwszy tę sprawę, niebawem powracały na stanowisko przed pałacem.
As, pieszczony zrazu do zbytku przez Florentynę, wrósł niejako w garderobę i wiódł tam między służebnemi niewiastami żywot zepsutego niewieściucha. Do garderoby wolno mu było wchodzić o każdej porze dnia i to bądź drzwiami, bądź oknem, a w garderobie mógł się bezkarnie roz-