dząc z pola walki, kulał i spokojnie wracał pod pałac, gdzie potem bardzo troskliwie wylizywał ranę. Często jednak koński kułak zawadził o psi łeb, a wtedy oszołomiony ciosem zapaśnik przez jakiś czas trząsł uszyma w przekonaniu, że taki ból można z głowy wytrząsnąć, i jednocześnie wrzeszczał wniebogłosy: — „a-uu, a-uu!“
Tymczasem w uczuciach panny garderobiany coraz mniej miejsca było dla Asa, a ostatecznie poczęto go nawet kijem przepłaszać i odstręczać od wszystkiego, co tchnęło garderobą. Obecność bowiem choćby najprzyjemniejszego i bardzo ulubionego psa może człowiekowi być czasem nie na rękę. I wtedy się go odpędza: — „A pójdziesz! A do budy!“ — Jeżeli pies nie słucha, jeżeli jest tak przywiązany do swojego przyjaciela-człowieka, że go nie chce opuścić, bierze się nań kija...
Stosunki panny Florentyny z ogrodnikiem przybrały wkrótce charakter poufałości, który nie dozwala, ażeby dwa serca, przepełnione uczuciami i mające sobie wiele do powiedzenia, znosiły jakiego bądź świadka. Rzeczywiście, pies nie jest pożądanym świadkiem miłosnych oświadczeń, zwłaszcza też pies z upodobaniami Asa, który w jakiejś ważnej, stanowczej chwili uniesień mógłby, naprzykład, warknąć lub szczeknąć. Takie tajemnicze, lube, pełne uroku wyznania można wyszeptywać, mając za świadków tylko — rozśpiewanego słowika, szmer strumienia, kwiaty, księżyc i gwiazdy; ale przecież i bez tego obejść się łatwo. Cienisty szpaler, altana, ustroń jakaś samotna, były, są i będą po wszystkie czasy przybytkami par zakochanych. Pies, wrażliwy na najmniejszy szmer, węszący zdaleka, słowem, trzymający na straży ciągle uszy, nos, oczy, a gotów oszczekiwać swoje drobiazgowe spostrzeżenia, może łatwo sprowadzić na miejsce miłosnej schadzki kogoś niepotrzebnego, którego
Strona:Adolf Dygasiński - As.djvu/151
Ta strona została uwierzytelniona.