Strona:Adolf Dygasiński - As.djvu/155

Ta strona została uwierzytelniona.

Otóż i teraz rozpoczął umizgi do praczki Łucji, która nadzwyczajnie punktualnie, gorliwie spełniała obowiązek opieki nad trzema braćmi sfinksami; dzięki temu psy nie miały nigdy potrzeby drżeć przed przyszłością i wyglądały — niczem karmione na rzeź cielaki. Bez żadnego dopominania się żywność dochodziła je codziennie w godzinie oznaczonej, ponieważ zacna niewiasta pamiętała o tem i sama podstawiała porcje psom pod pyski. Troszczyła się zaś nietylko o pożywność i smakowitość strawy, ale — i o zdrowotność. Dobierała potrawy właściwe, a przygotowywała je tak starannie, że najwybredniejszy pies-smakosz nie miałby tu prawa skarżyć się na kuchnię — palce lizać.
Musiał to As zbadać i należycie ocenić, skoro jednego razu uderzył w koperczaki do panny Łucji, żwawo podrygując i przymilając się uprzejmem merdaniem ogona, a jednocześnie przysuwając się coraz bliżej do miski.
— Widzisz go, jaki elegant! — krzyknęła z gniewem praczka, która miała urazę do Asa o to, że będąc ulubieńcem garderobiany, dosyć ją lekceważył. — Czy to ty, warszawski paliwodo, nie masz swojej Florki?
I z temi słowy zdjęła czem prędzej z nogi przyklapany trzewik, ażeby odpędzić od miski psa, który z całą namiętnością i pośpiechem głodomorka wielkiemi łykami wciągał w siebie kwaśne mleko z kawałkami chleba. Uderzony w nos twardą podeszwą w chwili tak ważnej, As się oburzył, warknął złośliwie, pochwycił zębami trzewik i upuścił go w miskę z kwaśnym mlekiem... Trzeba było widzieć, w jaką złość popadła teraz ta dobra osoba!... Pierwszy oręż, który w uniesieniu wpadł jej pod rękę, była to leżąca na blasze żelazna dusza do prasowania; ale dusza, widać, je-