Strona:Adolf Dygasiński - As.djvu/160

Ta strona została uwierzytelniona.

Pies nie zważał teraz wcale na straszliwy stuk, trajkot kół i kółek, ale ze skwapliwością istoty głodnej odrazu rozpoczął szukać nosem, powszędy wietrząc. Miła woń pochodziła w części z nasmarowanych tłuszczem i rozgrzanych różnych członków machiny parowej, a w części — z łoju, którego przetapianie dopiero co ukończono na fabryce przed przybyciem tu pryncypała. Taki łój jest rzeczą cenną, budzącą pożądanie nietylko u każdego psa, lecz i u niejednego człowieka. Otóż, pracujący przy machinie palacz cichaczem ulał sobie był w dzbanek roztopionego łoju, postawił to około machiny, a dla niepoznaki nakrył swoją kapotą.
Wałęsając się po fabryce z nosem, puszczonym na zwiady, As dotarł nareszcie do utajonego dzbanka, wsadził nos pod kapotę i począł wąchać w taki sposób, jak to zwykle czynią psy, gdy znajdują mysią jamę. Posiadacz przywłaszczonego łoju bacznie śledził ruchy wyżła, ale nie wypadało mu przecież po grubjańsku kijem odpędzać psa w obecności hrabiego. Usunął więc tylko kapotę z pod machiny, obwinął nią starannie dzbanek i cały ten pakunek położył na drewnianych schodkach, po których się, w razie potrzeby, wyłazi na wierzch machiny. Dzbanek i kapota znajdowały się teraz na górnym schodzie; wyżeł stanął zaś u stóp schodków, wyciągnąwszy nos do góry; w dalszym ciągu napawał się wonią łoju. Kiedy nareszcie palacz, pewny, że łojowi już nie zagraża najmniejsze niebezpieczeństwo, gdzie indziej zwrócił uwagę, pies wspiął się na schodki, chwycił zębami koniec kapoty i o tyle ją sobie przyciągnął, o ile mu to było potrzebne, aby mógł czynić dalsze poszukiwania. Wskutek tych usiłowań nieskrzepły jeszcze łój sączył się z dzbanka i wsiąkał w watowaną kapotę, czyniąc