drzwi izby, chlusnęła garnek wrzącej wody na rozżartą psiarnię. Jakby na skinienie czarodziejskiej różdżki, w jednej chwili wszystko ucichło i tylko w oddaleniu dawało się słyszeć sapanie, kichanie tych kondli, co tchu teraz zmykających na swe śmieci. Ostatni wyszedł z sieni As i to zmuszony przez Żyda kijem.
Wlokąc za sobą okulawiałą nogę, jak żołnierz ranny, uchodzący z pola bitwy, puścił się wyżeł przez rynek i dotarł do siedziby lekarza. Była to ustroń spokojna, starannie sztachetami ogrodzona od rynku i innych domostw w miasteczku. Żaden czworonóg nie mógł tutaj wtargnąć, a jeśli to przypadkiem nierozważnie uczynił, w całym domu obwoływano natychmiast pospolite ruszenie: kto żył, porywał w rękę oręż, jaki się nadarzył, i zapamiętale uderzano na wroga. Kucharka Regina, służący Władek i wielce krzykliwa, choć maleńka, suczka Muszka, były to siły armji czynnej, pozostającej w tym domu ciągle na stopie wojennej. Atoli w nadzwyczajnych wypadkach sam pan doktor stawał na czele armji, jeżeli, naprzykład, trzoda chlewna, hurmem powracająca z pastwiska, wdarła się przez powyłamywane tu i owdzie sztachety i zuchwale rozpuściła zagony. Wroga bito, wypędzano, sztachety łatano; świnie zawsze właziły.
Głównym powodem takiej niesłychanej w miasteczku dbałości o nietykalność dziedzińca były najprzód kwiaty, bardzo troskliwie uprawiane przez