panią doktorową, następnie gospodarstwo jej — istne oko w głowie — składające się z trzech kur i koguta, dwóch kaczek i tłuściutkiego, różowo-białej barwy prosiaczka. Zarówno kwiaty, jak i te zwierzęta wymagały spokoju, którego zapewnienie było bardzo trudne wobec niezmiernie surowych obyczajów rogacizny i nierogacizny w Mączynie. No, ale obecnie z powodu zimy i już dziewiątej godziny wieczorem czujność domowników okazywała się zbyteczną i przybycie tutaj Asa nie zwróciło niczyjej uwagi. Był on w tej siedzibie bezpieczny, jak w twierdzy, ponieważ psy miejskie pamiętne, że tutaj już nieraz odebrały basy, zawsze zdaleka obchodziły dom pana doktora i z trwogą nań spozierały.
As, przybywszy tu z chorą łapą, poszedł prosto na ganek i tam pod ławeczką dokonał zapomocą języka pierwszych lekarskich opatrunków, niezbędnie wymaganych podług psich wyobrażeń o medycynie i chirurgji. Z okien mieszkania pana doktora połyskiwało światło, które pięknie padało na śnieg i tak jakoś przyjemnie przemawiało do przekonania wyżła, że tam wewnątrz domu musi być ciepło, bardzo dobrze. Blask, odbity na śniegu, pociągał go magnetycznie. Nie mógł się oprzeć temu pociągowi, powstał, stanął naprzeciwko okna i patrzył, co się w mieszkaniu dzieje. Widział on tam stół, nakryty białym obrusem, talerze, obok talerzy — noże, widelce, na środku stołu — koszyczek z chlebem i bieluchnem ciastem. Opodal w kącie na małym stoliczku stał samowar, kurzący się kłębami pary. Jednym rzutem oka pies ogarnął cały ten przemawiający do duszy widok i jeszcze lepiej przybliżył się do okna: „Ze wszystkiego widać, że ludzie mają tu zamiar używać darów bożych; niechże ja na to zbliska popatrzę...“
Strona:Adolf Dygasiński - As.djvu/168
Ta strona została uwierzytelniona.