pociągnęło ku oknu. Ruch taki kot wziął widocznie za rozpoczęcie kroków nieprzyjacielskich; gdyż powstał, wygiął się w kabłąk i świecące oczy utkwił we wrogu swego rodzaju. Wyżeł miał teraz przed sobą kota i półmiski; kot go niecierpliwił, drażnił, półmiski — mile wabiły. Zbliżył się jeszcze bardziej do okna, może nawet warknął półgłosem. Wówczas kot nie zdołał już dotrzymać placu, odsadził się, jak mógł najlepiej, i jednym susem ze stoliczka pod oknem skoczył na stół biesiadników. Zapewne wskutek przestrachu źle skok swój wymierzył i padł prosto w talerz, stojący przed aptekarzem, grzęznąc w kartoflach, oblanych sosem. Pan aptekarz wtedy właśnie operował widelcem i jakoś, chcąc nie chcąc, kolnął nim kota, który, tem jeszcze bardziej przestraszony, z talerza skoczył na ramię aptekarza, a potem poszedł dalej. Zdarzenie takie dostarczyło wątku do rozmowy przez czas dłuższy o tem, co mogło skłonić zwykle bardzo spokojnego kotka do czynu, prawie nie dającego się objaśnić.
Po skończonej wieczerzy winciarze opuszczali gościnne progi, a pan doktor z właściwą sobie uprzejmością odprowadzał ich do sieni, gdzie nie omieszkano jeszcze wyrzekać na brak czwartego partnera i na konieczność grywania z dziadem: — „Czysty rozbój“. — Ale za odemknięciem drzwi od ganku, do sieni wcisnął się As, jakiś zbiedzony, drżący, pokorny. Każdy z obecnych tutaj dobrze znał tego psa, przeto dał się słyszeć najprzód okrzyk zdziwienia: — „As! As!“ — a potem napoczekaniu otwarto pole domysłom, co to znaczy, że wyżeł pałacowy o tak niezwykłej porze zjawił się w miasteczku — u drzwi doktora mianowicie. Błąkanie się Asa w nocy poza obrębem pałacu nauczyciel przypisywał indywidualnym popędom jakimś, a przytem brakowi domowej dyscypliny.
Strona:Adolf Dygasiński - As.djvu/170
Ta strona została uwierzytelniona.