skiem, a wyżeł gnał, jak szalony. Pouciekały też przekupki z kramów, między któremi As przebiegał, i gdy mu się nastręczył kosz, napełniony rybami suszonemi, twardemi, jak deski, mimochodem pochwycił jedną w zęby i uniósł. Już wypadł za miasteczko, kiedy dopiero jaki taki, uzbrojony drągiem, puszczał się za nim w pogoń z ogromnym wrzaskiem. W niejakiem oddaleniu od Mączyna widniał folwark: liczne sterty zboża, ustawione dokoła budynków gospodarskich. Zwierz dziki, gdy go ludzie prześladują, uchodzi do boru, pies — właśnie do ludzkiego domu. Ha, kto wie, może gdzieś i są dobrzy ludzie! Przecież dobroć jest wytworem człowieka...
Niedługo trwała pogoń mieszkańców Mączyna. Bóg miłosierny dał prześladowanym istotom dzielne nogi i to potężne uczucie strachu, które w razie potrzeby przypina do nóg skrzydła. Dobrze się stało, że As w popłochu takim miał jednak należytą przytomność umysłu i na wychodnem z miasta zaopatrzył się w suszoną rybę, której nie popuścił podczas ucieczki.
Zbliżając się teraz do folwarku, zwolnił biegu, spojrzał poza siebie, a gdy już nie spostrzegł ani znaku prześladowania, zadarł do góry ogon i swobodnie zmierzał ku najbliższej stercie zboża. Ah, jak dobrze mieć suchy kawałek chleba i móc go zgryźć spokojnie, nie czując na karku żadnego nieprzyjaciela! Przyjaciół w takich razach również się nie pożąda.
Wpił się zębami w swój bardzo twardy kąsek i od czasu do czasu odłupywał jakąś trzaskę. Spracował szczęki, a niedawno przedtem — nogi; niebo też jakoś poczerniało, groziło słotą, zachodni wicher rozgarniał po niem chmury. Wszystko to nie zachęcało psa bynajmniej do szukania wiatru po świecie: jął się więc pracy, rozgrzebał słomę
Strona:Adolf Dygasiński - As.djvu/174
Ta strona została uwierzytelniona.