ulicę. Podmuchy zimnego wiatru wpadały niekiedy i do psiego gniazda, prósząc w nie wilgotnym śniegiem; tem głębiej wkopywał się wyżeł w słomę. Nagle z tej pierwszej sterty buchnęły płomienie, w oka mgnieniu ogarnęły ją całą i z nadzwyczajną szybkością rzuciły most ognisty na stertę przeciwną, liżąc językami i boki stert sąsiednich. Fale dymu, zmieszanego z rozżarzoną perzyną, niespodziewanie wtargnęły do zacisza Asa. Porwał się, piorunem poskoczył w stronę pola; ale właśnie stamtąd powiał głównie war ognia i ćma dymu: tu się utworzył już szaniec ze zwalonej wichrem i z sykiem płonącej słomy. Zawrócił i rzucił się w ową ulicę stert, przez którą w piekielnym pochodzie ciągnął prąd pożaru. As chciał z nim pędzić, znaleźć sobie wyjście. Niestety, wyjście było tylko jedno — stracić życie!
Uwikłany w tyle życiowych dramatów, przeszedłszy tyle przygód, As zginął nareszcie: wcześniej czy później, zawsze go to oczekiwało.