wróżbą rozpoczął swoją pracę. Za pierwszem rzuceniem podnoski i na zawołanie „aport!“, As z właściwą sobie skwapliwością i zwinnością poskoczył, ślizgając się po woskowanej posadzce, o którą stukały jego pazurki. Pełen zapału, pochwycił w zęby upragniony przedmiot, ale ani myślał odnosić go panu, tylko co tchu zmykał gdzieś tam na tyły mieszkania. Właśnie o tej porze służący Franciszek powynosił z mieszkania na dziedziniec meble, aby z nich kurze wytrzepać, i zostawił tylne drzwi otwarte, co pozwoliło wyżłowi swobodnie wymknąć się z domu.
— As, do nogi!... As, aport!... — wołał Zabrzeski, stanąwszy w negliżu przy lufciku.
Pies spojrzał parę razy w okna pierwszego piętra, jakgdyby drwił z krzyków swego mistrza, a potem wyciągnął się pod pompą według przepisowi o warowaniu i, trzymając między przedniemi łapami wypchaną wiewiórkę, zaczął ją pracowicie patroszyć.
Krzyk pana Albina posłyszał trzepiący meble Franciszek i chciał wyżła zawrócić do mieszkania. To mu się nie udało, gdyż zbieg porwał podnoskę i, z podniesionym wgórę ogonem, bardzo raźno, ochoczo derdnął za bramę. Zaraz na ulicy spotkał go inny pies, pudel z pochodzenia, właśnie kończący obwąchiwanie węgła domu, a teraz zaciekawiony w najwyższym stopniu przedmiotem, niesionym przez Asa w zębach. — „Coby to mogło być takiego?“...
Ponieważ Zabrzeski mieszkał przy Erywańskiej,[1] przeto wyżeł, wydostawszy się na ulicę, niedaleko miał plac Ewangelicki, dokąd też żwawo się puścił, a za nim pędził w derdy ów rozciekawiony pudel, pragnący namiętnie zajrzeć
- ↑ Obecnie ul. Kredytowa (Przyp. wyd.).