Strona:Adolf Dygasiński - As.djvu/33

Ta strona została uwierzytelniona.

mienie słońca padały na jej głowę i prześlicznie ją oświetlały, nadając niezwykle uroczy blask hożym licom, a — granatowy odcień lśniącym, kruczym warkoczom. Wyglądała jak nadludzkie zjawienie świętej.
Najniezawodniej ta okoliczność sprawiła, że gość przedłużał tutaj swój pobyt i pod wpływem uroczych oczu Morusieńki począł nawet rozwodzić się o takich rzeczach, które z daną sprawą nie miały żadnego związku. Co tu długo mówić? Nasz myśliwy uległ sile wzroku niewieściego i zdemoralizował się podobnie, jak jego wyżeł. Atoli Luta i Guta dały mu wnet do zrozumienia, że zrobiły dla niego wielkie już ustępstwo, przyjmując nieznajomego mężczyznę w domu, gdzie są same kobiety, że więc on, pan Albin, powinienby to umieć ocenić i co żywo się wynosić.
Gość, jakkolwiek dobry kawałek filistra, nie był, widać, jeszcze skończonym nosorożcem, gdyż pociski, wymierzone przez dwie stare panny, ugodziły go w serce; ale kiedy znowu spojrzał w te wielkie, wyraziste oczy Morusieńki, dostał jakgdyby zawrotu głowy, ciężaru w nogach, zaplątania języka. Chciał powiedzieć, że mu sprawi przyjemność pozostawienie Asa w tym mianowicie domu; chciał koniecznie wyjechać z jakim nadzwyczajnie grzecznym komplementem, co to w nim ciągle się powtarzają wyrazy: „Uważam sobie za nieskończenie miły obowiązek... Będę się czuł nieograniczenie szczęśliwym“. Pragnął właśnie tak przemówić, a powiedział, że się dobrowolnie zrzeka swojej własności, że tem bardziej nie ważyłby się teraz myśleć o dochodzeniu praw swoich na drodze sądowej...
Luta nie pozwoliła mu już kończyć i, wyjąwszy z ust papierosa, zawołała z twarzą, zapłonioną od gniewu: