Strona:Adolf Dygasiński - As.djvu/37

Ta strona została uwierzytelniona.

mu samowolę, despotyzm i chciały go zakrzyczeć. Ale widać, że cierpliwość dobrodusznego staruszka wyczerpała się nareszcie, gdyż poczerwieniał z gniewu, tupnął nogą i zawołał:
— Hola, moje panny, na oszusta się wykierować nie pozwolę!... Pies należy do tego, kto go ode mnie kupił i basta!
To rzekł i wyszedł z pośpiechem, ponieważ wiedział dobrze, iż nad kobiecym uporem nie odnosi się tak łatwo zwycięstwa.
Luta natychmiast dostała spazmów z biciem serca; ratowały ją wszystkie siostry, nie wyłączając Morusieńki, wśród nadzwyczajnych szlochów. As rozłożył się w kłębek na fotelu i z wielkim spokojem spoglądał na wszystko, co się działo. Już cały ten dzień był bardzo żałosny.
Emeryt musiał jeszcze nazajutrz stoczyć z córkami zaciętą walkę i dopiero potem, wziąwszy na sznurek wyżła, zaprowadził go na Erywańską, ponieważ uważał sobie za obowiązek, ażeby osobiście przeprosić pana Albina.
Zabrzeski, któremu w tej chwili wywietrzały z głowy myślistwo i wyżeł, a zato czarne oczy Morusieńki nie dawały spokoju, przyjął starca z wyszukaną grzecznością i po kilkakroć powtórzył, że dozna „niewysłowionej rozkoszy, jeżeli panny zechcą uważać Asa i nadal, jako swego własnego psa“.
Atoli pan Swojewski — tak się zwał emeryt z Sewerynowa — ani słyszeć nie chciał o tem, ażeby wyżeł znowu powrócił do jego domu. Pan Albin rozmyślnie przeciągał rozmowę, prosił staruszka siedzieć, częstował go cygarem, mając ciągle na pamięci, że to jest rodzony ojciec pięknych czarnych oczu. Jakoż rozwiązał się język emerytowi i nastąpiły owe dobroduszne wylania, o które tak łatwo u ludzi gadatliwych i naiwnie myślących.
— Ja — mówił stary nawpół z uśmiechem — od