Strona:Adolf Dygasiński - As.djvu/46

Ta strona została uwierzytelniona.

— Wiem ja, wiem — wołała — co znaczy taki przyjaciel, który za szkodę panieńskich psów płaci — ho, ho, ho!...
Zachowanie się Zabrzeskiego nietylko ujęło, ale rozrzewniło Lutę, a najwięcej jej się podobała wyniosłość, z jaką pan Albin za drzwi wyprosił babę, która przed chwilą była jeszcze tak zuchwała. To też dziewica, anioł-stróż rodziny, ze łzami w oczach po trzykroć podawała rączkę swemu rycerzowi, który za każdym razem powtarzał:
— Uważam to sobie za niewysłowione szczęście, iż mi los pozwolił odebrać z ust pani podziękowanie... Właściwie ja to mam obowiązek być pani nieograniczenie wdzięcznym, ponieważ raczyłaś pani poczytać mi za zasługę to, co mi zrobić nakazywał honor i cześć, którą dla pani żywię.
Jakoś wkrótce potem trzy inne siostry powróciły z kościoła, a ich fizjognomje na widok Zabrzeskiego wyrażały zdziwienie, które u Morusieńki miało charakter zdziwienia przyjemnego. Naturalnie, rycerskie zachowanie się pana Albina pozyskało trzy nowe wielbicielki. On zaś, zawsze skromny czy udający skromnego, grzecznie się tylko kłaniał i mówił, że jest „niewypowiedzianie szczęśliwy“.
Odtąd As należał do dwóch domów: zamieszkiwał stale na Erywańskiej, niestale na Sewerynowie, gdzie go już teraz znała robocza ludność tej dzielnicy nie z najlepszej strony.
Pies atoli tracił coraz więcej na wziętości u sześciu panien Swojewskich, w miarę tego, jak jego pan w ich łaski się wdzierał i zyskiwał codziennie wyższe uznanie. W domu emeryta niejednokrotnie można było teraz słyszeć wyrażenie: „wyżeł pana Albina“. Zabrzeski również tem wię-