Strona:Adolf Dygasiński - As.djvu/55

Ta strona została uwierzytelniona.

stała Luta, zdająca się przemawiać: — „Teraz już wszystko wiem, odgadłam!“
Nazajutrz pan Albin postanowił nie chodzić na Sewerynów, chociaż go to kosztowało bardzo wiele, i nie poszedł. Mimo to As już przywykł, zwlókł się, uciekł z domu i sam poszedł na Sewerynów, a następnie o oznaczonej godzinie wrócił na obiad do domu. Trzeciego dnia było zupełnie to samo. W podobny sposób jeszcze jeden dzień minął i potem już Zabrzeski nie mógł wytrzymać.
— Niech się dzieje, co chce, a muszę ją zobaczyć! — powiedział sobie, wziął psa na łańcuszek i poszedł.
Tym razem w oknie stała Morusieńka, tylko jakaś posępna, zamyślona. Jeszcze ją widział, kiedy przyszedł zabrać wyżła, i wydawało mu się wtedy, że jakiś znak dawała mu ręką.
Wrócił do domu, usiadł, pogrążył głowę w obu dłoniach i myślał, a ciągle jedno tylko pytanie go oblegało: — „Na czem się to wszystko skończy?“ — Ocknął się z zamyślenia i spostrzegł leżącego naprzeciwko Asa, który uważnemi oczyma wpatrywał się w swego pana, jakgdyby chciał odgadnąć jego myśli. — „Sczęśliwy pies!“ — mruknął pan Albin i znowu mu się narzuciło pytanie: — „Na czem się to wszystko skończy?“
W duszy tego człowieka żyło tylko uczucie czy namiętność, nie pozwalająca na żadną logiczną działalność wyższego rzędu. Widnokrąg takiego duchowego stanu można porównać do widnokręgu podróżnika w pustyni lub na morzu: piasek i piasek, woda i woda, kobieta i kobieta. Czyż już nic więcej niema na świecie? Owszem, jest jeszcze pytanie: — „Kiedy i jak się to wszystko skończy?“
Prawa odwieczne działają i tak czy inak muszą