pistolet, który nabił równie starym prochem, starą kulą i nałożył aż zielony od starości kapiszon. Prawdopodobnie broń nie zagrażała najmniejszem niebezpieczeństwem; Swojewski jednak włożył pistolet w kieszeń surduta i, tak uzbrojony, groźny wrócił do córek. Ten ojciec, zwykle malowany i pod pantoflem córek będący, naraz odzyskał energję, ukazał się w świetle strasznie surowej powagi. Naturalnie, w czasie jego nieobecności chwilowej z pośpiechem wypchnięto za drzwi Asa. Kiedy teraz panny spostrzegły wyglądający z kieszeni ojca straszny oręż, nadzwyczajna trwoga ogarnęła ich dziewicze serca. Zemdlałe powróciły do przytomności i wszystkie padły na kolana, błagając starego, żeby się rozbroił. Jakgdyby chciał się zemścić za deptaną przez nie powagę ojcowską, zachowywał ciągle bardzo groźną postawę, a od czasu do czasu macał ręką kolbę pistoletu, co przerażało córki. Pisk, łkanie, szlochy niewieście — nic nie pomagało. Naraz Swojewski zwraca się do Morusieńki, wyciąga ku niej wskazujący palec i z wielkim naciskiem w te słowa przemawia:
— Tyś powinna wiedzieć, dlaczego ja tego psa zabić muszę!
I trzy razy powtórzył: „zabić muszę“. Morusieńka zakryła twarz rękoma i wybuchnęła płaczem, podobnym do kwilenia dziecka. Słowa te wywarły na nią takie wrażenie, jakgdyby rozgniewanemu ojcu nie o samego psa chodziło, ale jeszcze i o coś innego.
Wtem z przedpokoju doleciał odgłos dzwonka. Porwały się panny, prędko otarły łzy z zaczerwienionych od płaczu oczu i spokojnie pousiadały w kątach. Ktoś przyszedł — i do przedpokoju na przyjęcie podążył sam ojciec. Była chwila
Strona:Adolf Dygasiński - As.djvu/57
Ta strona została uwierzytelniona.