Strona:Adolf Dygasiński - As.djvu/58

Ta strona została uwierzytelniona.

oczekiwania, w której Morusieńka śmiertelnie pobladła.
— Jeżeli, dajmy na to, przypadkiem zadzwonił pan Albin i przyszedł z Asem?... Nie, nie, chwała Bogu!
W przedpokoju dał się słyszeć wesoły głos Zdobcia. Naprzód witał stryja słowami z „Consilium facultatis“, później, śpiewając „Jeszcze raz, jeszcze raz...“ z „Ptasznika z Tyrolu“, spieszył do panien, aby im oznajmić, że dzisiaj niemożna dostać biletów na „Carmen“. Gniewna i poważna fizjognomja starego, wystraszone zafrasowane miny panien — wszystko to zadziwiło Zdobcia. Zaczął przemawiać słowami Szumbalińskiego z „Posażnej jedynaczki“: — „Jakiż konkurent o moje niebożątka się zgłosi?“ — A kiedy i to nikogo tu nie rozweselało, przysiadł się do Morusieńki i na ucho zapytał, co takiego zaszło. Okiem i ruchem ukazała mu pistolet w kieszeni ojca. — „Ooo, źlee!“ — poszepnął Zdobcio, poczem zbliżył się do stryja, rzekomo całował go w rękę na pożegnanie, a jednocześnie wyciągnął z kieszeni pistolet. Spostrzegł to emeryt, zmarszczył się i, położywszy rękę na ramieniu młodzieńca, rzekł głosem bardzo poważnym, surowym:
— Mój kochany, nie zawsze można żartować!... Są rzeczy, które nie znoszą żartów...
— Ej, stryjek dziś taki surowy, kto to widział! — odrzekł Zdobcio.
— Tak jest, jestem surowy, bo takim być muszę, bo innym dziś być nie mogę, bo ojciec rodziny ma obowiązek być surowym, jeśli widzi, że dzieci mogą kiedyś płakać na jego dobroć, że... że... bo... bo...
Zaciął się stary, jakieś słowo nie mogło mu przejść przez gardło, odebrał pistolet z rąk Zdobcia i szybkim krokiem poszedł do swego pokoju.