Strona:Adolf Dygasiński - As.djvu/59

Ta strona została uwierzytelniona.

Odetchnęły teraz panny Swojewskie, a Morusieńka mimowolnie zbliżyła się do okna i rzuciła okiem w nadziei, że ujrzy Zabrzeskiego. Nie było go, już widać zabrał wyżła i poszedł do domu. To lepiej, lepiej się tak stało! Oby jutro nie przyprowadzał Asa, póki nie przycichnie ta burza ojcowskiego gniewu!
— Żeby też o psa robić takie sceny w domu! — zawołała Guta, przerywając milczenie.
— Ależ to nie o psa chodzi ojcu! — odpowiedziała Luta, wzruszając ramionami i wskazując okiem Morusieńkę, zwróconą ku oknu.
— I coprawda, ojciec się zupełnie słusznie gniewa... Przecież to jasne jak słońce, że się „smarkacz“ bałamuci.
Chociaż te słowa ostatnie powiedziano głosem cichym, Morusieńka je słyszała i spłonęła, jakby ją kto wrzątkiem oblał.
Najmłodsza siostra zrozumiała teraz, że ma w domu wszystkich przeciwko sobie. Przez całą noc nie spała i rozmyślała nad tem, co robić należy w takiem położeniu. Źle jest, kiedy się kobieta zastanawia, myśli.
Wydawało się Morusieńce, że koniecznie powinna dać panu Albinowi jakiś znak, ażeby nie przychodził już z wyżłem na Sewerynów, i taki plan ułożyła:
„Ponieważ wiem, o której on tu godzinie przychodzi, przeto wybiegnę kilka minut przedtem, a gdy go spotkam, powiem te tylko słowa: — „Na miłość Boga, nie przyprowadzaj pan już do nas Asa, gdyż może być nieszczęście!“ — Tyle mu powiem i natychmiast wrócę do domu, bo wiem, że to nie jest przyzwoicie rozmawiać z mężczyzną na ulicy“.
Dziewczyna zapaliła się do swego przedsięwzięcia, uważała je za niezbędne, chwalebne — i na-