— Strzęsiesz się, moja duszko, lepiej w domu zostań.
Na nic się nie zdały wszystkie przedstawienia i jednego dnia młoda para wsiadła na pociąg kolei, aby dojechać do stacji najbliższej od Kościejowej Wólki, poczem trzy mile jeszcze podróżowali końmi.
Wyobrażenia, poglądy pana Ochoty na cele wychowania psów bardzo się podobały i Zabrzeskiemu i jego małżonce; obojgu im się wydawało, że nie można było zostawić Asa w lepszych rękach. Zbójecka — tak się zwała rezydencja leśniczego — leżała w lesie, odległym przeszło o pół mili od Kościejowej Wólki. Był tutaj duży dom drewniany, ozdobiony od frontu wielkim łbem dzika; obok — inny budynek, stanowiący stajnię, chlew, kurnik, drwalnię; po drugiej stronie przystawka, a wszystko to otoczone naokoło drewnianym parkanem z tarcic.
Sam pan Ochota, chłop olbrzym, z długiemi czernionemi wąsami, z brwiami, sprawiającemi wrażenie ostu. Liczył zgórą lat pięćdziesiąt i nosił przed sobą wypukłość, która przypominała kopkę siana lub kopiec graniczny. Mimo to okazywał dużo krewkości, energji, co przypisywał piciu na czczo piołunówki. W rozmowie bardzo często powtarzał:
— Ja, chwalić Boga, jestem sobie Sarmata!
Nie było to u niego pojęcie etnograficzne, ale