Strona:Adolf Dygasiński - As.djvu/70

Ta strona została uwierzytelniona.

musiał wybornie rozumieć znaczenie wyrazów: „sa-tu, dalej, nazad, fuj, szukaj, aport, zguba, lekko, pst“; nadto musiał pojmować rozmaite tony i sposoby poświstywania czy pogwizdywania.
Ciężką szkolę przechodził pies, którego chłopak ten wziął w swoje ręce! Ale on tylko oddawał psom to, co sam odbierał od ludzi.
Pierwsza Ajnemerowa bardzo nie lubiła syna i głośno wyjawiała zdanie:
— Wiem ja, wiem dobrze, co za ziółko jest ten obieś, gotowy sprzedać rodzoną matkę!
Polusia też „żarła się ząb za ząb“ z bratem i nienawidziła go równie, jak matka.
— Na wilka jacy patrzy, abo na innego, jeszcze gorszego zwierza — mawiała.
Wiktusia, ile razy się oddaliła od domu a spotkała gdzie na ustroniu Olfąsa, zawsze uciekała z przerażeniem, powiadając, że się „boi okrutnie, aby jej czego złego nie zrobił“. Panowie Benedykt i Julek uważali go też za istotę, nie mającą ani żadnych moralnych uczuć, ani fizycznego czucia nawet. I wszystkie, jakie tylko są, obelżywe, wzgardliwe przezwiska stosowano tam na Zbójeckiej do Olfąsa. A ile razy on dostał od Sarmaty po grzbiecie harapnikiem, ile go nakopano nogami, wydarto za łeb, za uszy, nabito w gębę! Już matka, już siostra zanosiły nań skargi, za co brał wały.
— Dosyć tego kondla zobaczyć, a już się bić chce, aż ręka świerzbi! — odzywał się pan Benedykt, gdy Julek powiadał, że to jest „in summo gradu figura antypatyczna“.
Łatwo zrozumieć, że Olfąs też nikogo nie kochał i, o ile mu tylko pozwalało bezpieczeństwo własnej skóry, na wszystkich wywierał swą nienawiść. Już to najmniejszej rzeczy nie można było zostawić bez zamknięcia, gdyż kradł on wszyst-