Strona:Adolf Dygasiński - As.djvu/71

Ta strona została uwierzytelniona.

ko, co mu tylko pod rękę podpadło: pieniądze, kawałek chleba, mięsa, szmatę jaką, nóż, szrut, proch, kapiszony. Jeśli się przypadkiem dorwał do flaszki z gorzałką, wysączał ją do dna, a po każdej znaczniejszej kradzieży miał zwyczaj na krótszy lub dłuższy czas zmykać do lasu. Wracał, odbierał srogą karę i przy sposobności znowu robił swoje; ale nigdy nie przyznał się do winy, choćby go do śmierci bito.
— Coby to był za charakter, żeby szelma chciał być uczciwym! Słowo honoru daję, bohater — mówił nieraz filozof.
Tem lepiej ćwiczył pan Benedykt chłopaka w nadziei zrobienia bohatera.
Ten brudny nędzarz, skrobiący się nieustannie w plecy, był postrachem psów, które brał pod swój dozór i władzę. Pod jego wpływem najgorętsze nawet wyżły stawały się uległemi flegmatykami, a powolne nabierały ognistego temperamentu. Tajemnicę owego wpływu stanowił przedewszystkiem bat, następnie — rozmaite tortury, wymyślane przez Olfąsa w celach wykształcenia, a nie pozostawiające psu żadnego innego wyjścia, jak tylko bezwarunkową uległość. Może atoli i różne narzędzia męczarń nie wywarłyby pożądanego wpływu na niejedno zwierzę, gdyby nie sama indywidualność tego chłopaka, jakaś wola, zacięcie niewzruszona, nieubłagana, dzikie i zimne okrucieństwo, wyglądające z każdego jego ruchu i przerażające każdego psa nieopisaną trwogą. Miał on zwierzęcy instynkt w odgadywaniu przyczyn zwierzęcego uporu, a ludzką zmyślność w wynajdywaniu środków karnych. Ażeby zrozumieć to jego dzikie okrucieństwo, trzeba go było widzieć, gdy z gniazd ptasich nawybierał pełne kieszenie piskląt; potem spokojnie, z uśmiechem zadowolenia, dusił w palcach jedno po drugiem,