piekł na patyczkach nad roznieconym w polu ogniem i zjadał.
Gdy Olfąs spojrzał w oczy psa swemi piwnemi oczami, pies brał ogon pod siebie, kurczył się, przylegał na ziemi i kornie spełniał rozkazy — rzekłbyś — jeden drugiemu zajrzał głęboko w duszę. Wśród ludzi syn Ajnemerowej wyglądał jak idjota, nieczuły na wszelkie wrażenia, będące skutkiem obcowania z bliźnimi. Widok i głos pana Benedykta zdawał się go paraliżować, odbierać mu przytomność umysłu. Zupełnie inną już istotą stawał on się na samotności albo mając do czynienia z psami. Biada wyżłowi, który nie chciał szukać zguby, aportować, iść w wodę i doprowadził Olfąsa do niecierpliwości!
Ten psi mentor miał swój własny słownik na oznaczanie wyżłów, które posiadały jakieś niepożądane właściwości. Pies, wąchający po ziemi, zwał się podług tego słownika „mysiarz“; jeżeli stawał do lada ptaszka — „skowroniarz“; gdy się rzucał w pogoń za wypchaną zwierzyną, był to „świniarz“. Do każdego z tych przezwisk Olfąs dodawał epitet zdobiący — „ścierwo“.
Bywały czasy, w których na pensjonacie u pana Benedykta kształciło się jednocześnie kilka wyżłów, i wtedy Julek z dumą się odzywał, że jego brat jest „specjalistą, mającym sławę europejską“. Obecnie był tu tylko jeden As, zwany potocznie przez otoczenie „psem warszawskim“.
— Nie jest to bez ale, jeżeli już Warszawa psy do nas przysyła! — mówił filozof, wyprowadzając wniosek z faktu pojawienia się Asa na Zbójeckiej.
Ajnemerowa otaczała względami warszawskiego psa, gdyż — według obietnicy pani Zabrzeskiej — spodziewała się „wdzięczności“, jeżeli wyżeł po odbytej edukacji wróci do domu mądry, zdrowy
Strona:Adolf Dygasiński - As.djvu/72
Ta strona została uwierzytelniona.