pan Benedykt przywołał Olfąsa, schwycił go swoją olbrzymią łapą za ucho, zakręcił silnie i spytał:
— A co, boli?
Chłopak ani pisnął, tylko zmrużył oczy, wyszczerzył zęby i skurczył się cały.
— Łajdaku, to ty musisz psa wieszać, kiedy go ukarać trzeba.
I z temi słowy starszy Ochota, podbiwszy Olfąsa piętą, jak piłkę, wyrzucił za drzwi.
Ajnemerowa zaś, Julek i Polusia radzili we troje, że „takie państwo z Warszawy pewnie nie potrzebuje psa do zajęcy, które przecie w mieście można łatwo na targu kupić, jeno więcej im chodzi o różne takie „polityczne“ sztuki dla zabawy“.
Młodszy Ochota basował babom, gdyż mu było z tem dobrze: dogadzały mu we wszystkiem. Obecnie nawet miał on ważny powód do schlebiania, gdyż pod jesień zabito na Zbójeckiej wieprza, a filozof przepadał za słodką kiszką z kaszą i rodzynkami. Sprawy tego porządku były w ręku Ajnemerowej, która mogła to robić w domu, co chciała, a niczem się łatwiej nie dała ująć, jak pochlebstwem — i gdy ją kto pocałował w brudną rękę. Uśmiechała się wówczas bardzo wdzięcznie, okazywała skłonność do ustępstw.
Kary, które As otrzymywał z ręki swego mentora, uwieńczył przynajmniej dobry skutek; wyżeł bowiem okazywał nareszcie całkowitą uległość i roztropność w spełnianiu rozkazów Olfąsa. Mówmy wyraźnie. Chłopak wychodził z psem i podążał polami w kierunku ludnej, zamożnej wsi — Kościejowej Wólki. Stojąc na wzgórzu, zdaleka śledził on bystremi oczyma, co się naokoło tej wsi dzieje. Wyobraźmy sobie sielski krajobraz w pogodny dzień jesienny. Wzdłuż drogi ciągnie się długa wieś; w jasnem słońcu pięknie odbijają bielutkie ściany chat, spoglądających na zielone bło-
Strona:Adolf Dygasiński - As.djvu/75
Ta strona została uwierzytelniona.