sami chleba, sera, jaj, kaszy, grochu i otrzymały odpowiedź mniej więcej taką, jaką Grekom dawano w Delfach.
— Ptak nie ptak, zwierzę nie zwierzę, może cosik gorszego jeszcze, a zawdy trza dawać baczenie od Zbójeckiej.
Przez takie powiedzenie wróżka ukazywała na położenie lasu, jako prawdopodobne miejsce pobytu potwora, pobierającego haracz z Kościejowej Wólki. Rozumie się — pożeracz ptaków tylko w boru mógł przemieszkiwać.
Tymczasem na Zbójeckiej warszawski pies, który zrazu był w takich wielkich łaskach u płci pięknej, zaczął coś stawać się istotą podejrzaną, a zaczęło się od małej rzeczy. Jednego dnia rano Ajnemerowa, Polusia, a za niemi i Wiktusia poszły do krów, które noc przepędzały pod zamknięciem aż na dwie kłódki. Wchodzi do krowiarni pierwsza Ajnemerowa, krowy się na nią oglądają, porykują, a wtem z pod żłobu wyłazi As, przeciąga się w najlepsze i ziewa.
— Dla Boga świętego, skądże się tu zaś wziął ten pies? — powiada gospodyni do córki.
— Miastowy taki, to pewnie kóli większej wygody i ciepła wlazł między krowy — odrzekła Polusia.
— Czy ty, głupico, nie pamiętasz, żem go wczoraj wypędziła stąd przed zamknięciem krowiarni i wyszedł z nami?
— Juści, prawda, mamusiu!... Gdzieżbym nie miała pamiętać?...
— Kiedy pamiętasz, to nie gadaj, że wlazł... Z czegóż mu się ślepie tak świecą?...
Ajnemerowa żywiła niezłomne przekonanie, iż zły duch, ile razy mu się zechce niepokoić ludzi, włazi albo w czarnego kota, albo w czarnego psa. Niespodziewane pojawienie się w krowiarni wyżła
Strona:Adolf Dygasiński - As.djvu/77
Ta strona została uwierzytelniona.