gdzie się rodzą rodzynki, ryż, cynamon, pieprz i inne rzeczy, potrzebne w kuchni; Wiktusia klęczała na ławce przy oknie, śliniła sobie palce i rysowała niemi różne figury po szybach. Naraz mała porwała się, przybiegła do Ajnemerowej i poczęła jej z zapałem opowiadać, iż widziała w tej chwili przez okno, jak czarny pies pochwycił w pysk czarną kurę, aż się z niej pióra posypały, i poszedł do boru.
Na wieść o tem zrywa się gospodyni od kiełbas, kiszek, bierze w rękę garstkę kaszy, wybiega przed dom, nawołuje: — „Tiu, tiu, tiu, tiu!“ — Odgłos ten sprowadził niebawem do jednego punktu wszystkie kury i teraz je dopiero Ajnemerowa przeliczyła wzrokiem parę razy. Istotnie, znowu brakowało jednej sztuki i właśnie tej, którą Wiktusia wymieniła, czarnej kury. Wróciła, a stając przed filozofem z założonemi rękoma, rzekła:
— Już tam jak mnie tknie co takiego, to choćby ludzie nie wiem co mówili, zawsze na moje wyjdzie!... Zaraz mówiłam wczoraj: — „Olfąs Olfąsem, wiadome rzeczy, że obieś, rodzonąby matkę sprzedał; ale mi się nie podobał ten warszawski czarny pies!... — I widzi pan, żem przeczuła!...“
Julek wprawdzie nie słyszał, żeby gospodyni mówiła wczoraj coś podobnego, jednakże nie myślał zaprzeczać. Założył sobie jedną nogę na kolanie drugiej, stuknął kilka razy fajeczką o obcas, wytrząsnął na podłogę popiół i, nakładając świeżą porcję tytuniu, rzekł:
— Ma się rozumieć! Bywają takie osoby jasnowidzące, które to i owo przewidzą, przepowiedzą.
— Mój panie — ciągnęła dalej Ajnemerowa — i nikt tego zaś nie widział, jeno Wiktusia, to małe dziecko, co jest bez najmniejszego grzechu... A wczoraj znowu nikt tego nie przewidział, jeno ja jedna... Cóż pan powiesz na to?
Strona:Adolf Dygasiński - As.djvu/82
Ta strona została uwierzytelniona.