by! — mówiła gospodyni głosem drżącym, nie zniżając się do żadnego ukłonu.
Gdy to powiedziała, wystąpiła zaraz Polusia, która, sapiąc ogromnie i łkając, złożyła głośny pocałunek na olbrzymiej łapie leśniczego, a jednocześnie Wiktusia cmoknęła go w wystawione kolano, zostawiając na niem ślad taki, jakby sobie nos otarła.
— Co, co, co, co? — spytał pan Benedykt, niby człowiek, który się nagle ze snu ocknął.
— Pocóż tu mamy zawadzać? Jegomość sobie znajdzie lepszą i wierniejszą gospodynię... Dziękuję jegomości za służbę swoją i za wszystko, za wszystko...
Głos Ajnemerowej słabł, wzruszenie ją dławiło, nareszcie się zacięła i z ust jej dało się tylko słyszeć jakby chlipnięcie łyżki płynu. Musiało to być bardzo wzruszające, skoro Polusia w tej chwili zatkała sobie usta fartuchem i wybuchnęła rozgłośnem łkaniem, a za nią beknęła wniebogłosy Wiktusia. Lament był tak wielki, że mu zawtórował raz, drugi i trzeci indyk na podwórzu, a nawet Awans, leżący zdala od ganku i zwykle wrażliwy tylko na szczęk łyżek, nożów, widelców, wzniósł teraz z leżyska głowę, aby zobaczyć, co się dzieje w ganku. Filozof, który od rana wyszedł do lasu, gdzie sobie ścinał szakłaki na cybuszki, właśnie teraz wrócił podczas owej sceny płaczu; obiecywał sobie kiszkę z rodzynkami, a tu zastał łzy, płacze, czułości. Starszy Ochota spojrzał na brata wzrokiem wymownym, mającym znaczyć: — „Zlitujże się, uspokój te kobiety, wybaw mię z kłopotu!“ — Dla Julka sprawy takie nie były nowością, gdyż dziękowanie za służbę powtarzało się parę razy corocznie. Zaraz też wziął Ajnemerową pod rękę i prowadził ją do izby, mówiąc:
Strona:Adolf Dygasiński - As.djvu/86
Ta strona została uwierzytelniona.