warszawskiego. Oparty przedniemi łapami na progu izby, z nastawionemi uszyma, z podniesionym ogonem, As spoglądał ruchliwemi oczyma po obecnych w izbie, jakgdyby chciał zbadać, co też za wrażenie sprawi jego pojawienie się tutaj. Czarny bez odmiany, cały lśniący, miał pies w tej chwili coś istotnie demonicznego w sobie. Jego bezczelna śmiałość wystąpienia wobec ludzi, którzy go oskarżali o ciężkie przestępstwa, nadzwyczajnie uderzyła gospodynię i jej córkę. Z ust obu kobiet wyrwał się jednocześnie okrzyk: — „Ooo!“ — Stanęły i patrzały.
— Aha, to łapikura! — rzekł pan Benedykt, właśnie doskonale teraz usposobiony do nienawiści wszelkich istot, okazujących skłonność dzielenia się z nim kurzyną. Wyżeł miarkował coś niedobrego, gdyż parę razy spojrzał poza siebie, jakgdyby w obawie, aby mu odwrotu nie zagrodzono. Starszy Ochota zrozumiał skrupuły Asa i rzekł półgłosem do obecnych:
— Róbcie tak, jakbyście go wcale nie widzieli!
Z temi słowy rzucił na ziemię kostkę z nogi kury. Zrobił się zgiełk, gdyż do kości oba psy poskoczyły gwałtownie; ale As był zręczniejszy, z pyska już wyrwał przeciwnikowi zdobycz i natychmiast z nią uszedł na ganek.
— Wstydź się, Awans!... Durniu stary, nie daj sobie kości odbierać! — przemawiał Sarmata, a stary pies, uszczęśliwiony, że pan nareszcie do niego mówi, merdał obciętym ogonem i grzecznie się szastał.
Za chwilę wyżeł czarny znowu się zjawił na progu, a pan Benedykt znowu rzucił między psy kostkę. Tym razem Awans chwycił już przeciwnika za kark i rozpoczęła się zażarta psia walka, w czasie której jegomość rozkazał Polusi wybiec i drzwi od sieni pozamykać. Wnet potem Sar-
Strona:Adolf Dygasiński - As.djvu/90
Ta strona została uwierzytelniona.