Strona:Adolf Dygasiński - As.djvu/93

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ba, przecież on się nie myślał żenić — nie o nią się starał!... Ja wszystko zrobiłam! — odrzekła Luta, wzdychając, jak przystało na anioła-stróża rodziny. — Ale tam szczęścia domowego nie będzie.
Gdy one tak rozmawiały, wyżeł chwiejnym krokiem wlazł pod kanapę i przez dwadzieścia cztery godziny nikt go stamtąd wypędzić nie zdołał.
A cóż się stało z Olfąsem? Pan Benedykt polecił borowym, ażeby nań urządzili obławę w lesie; ale go nadaremnie szukano w boru, gdyż on dzień spędzał w sianie, zakopany pod strzechą krowiarni, a w nocy na żer wychodził i kradł, co mu pod rękę wpadło. Wkrótce też po ucieczce Asa skradziono z komina na Zbójeckiej wędzące się schaby i pięć czy sześć najgrubszych kiełbas. Los zrządził, że i tym razem Wiktusia, „dziecko niewinne, prawie anioł“, wykryła schronienie Olfąsa, a stało się to w sposób następujący. Dziecko, zwyczajnie jak dziecko, łaziło tu i owdzie po podwórku, zbierając już to kogucie piórka, już kamyki do zabawy; otóż, pewnego dnia po południu, zajęta taką czynnością Wiktusia, wałęsająca się pod ścianami krowiarni, usłyszała stłumiony kaszel, który pochodził jakby ze strzechy. Przestraszona doniosła o tem Ajnemerowej, a ta znowu — panu Benedyktowi. Winowajcę pojmano i wymierzono mu karę bardzo srogą, a może za srogą.
Olfąs nietylko się nie poprawił, ale nawet raz, spotkawszy Polusię na samotności, zapowiedział jej i poprzysiągł, że jeśli jeszcze kiedy słówko piśnie, podwodząc u matki lub jegomości na niego, to się będzie musiała pożegnać z życiem...
— Strzeż się, psio-duszo, bo ja takiego ścierwoskiego życia dłużej nie ścierpię.