Strona:Adolf Dygasiński - As.djvu/99

Ta strona została uwierzytelniona.

— Żebyś mi przynajmniej Asa zostawiał! Samej jednej tak nudno...
— Czekaj, aniołku, i o tem pomyślałem! Psa ci zostawię, a będę polował z naganką.
Rózia też, im lepiej poznawała wyżła, tem więcej go lubiła, nazywała „swoim Asiuńkiem, przylepką“. Kucharka, chociaż gderliwa i swarliwa niewiasta, obdarzała jednak psa swemi względami, ponieważ codziennie dwa, trzy razy ją odwiedzał, a łasił się, a nadskakiwał, a przymilał na wszelkie psie sposoby.
— Jak takiego gałgana nie lubić, kiedy — czysty cukierek?
Dla pana Albina był on znowu nieodzowny, gdyż z jego pomocą można było uciekać od szczęścia małżeńskiego i stopniowo włożyć kochającą żonę do obchodzenia się bez męża. Później tak przywykła, że sobie uważała za niemałe szczęście, jeżeli jej w domu choć pies pozostawał. Jeszcze później Zabrzeski wcale nawet nie udawał, że wychodzi na polowanie, a ona i tak nic nie mówiła. Tylko pani Garlewska coraz częściej bywała i coraz dłużej przesiadywała, obznajmiając Morusieńkę z ludźmi i ze wszystkiem, co ludzie w Warszawie robią. Na tej też podstawie społecznych stosunków obie kobiety połączyły się związkami serdecznej przyjaźni i były „na ty“ ze sobą. As i Garlewską zupełnie sobie zjednał.
Ze starego porządku rzeczy w niegdyś kawalerskim domu przy ulicy Erywańskiej pozostał jedyny Franciszek, który, rozmyślając nad zaprowadzonemi zmianami, doszedł do przekonania, że wszystko to, co jest, od psa się zaczęło. Okazywał on Asowi jawnie swą nieprzyjaźń, tem bardziej, iż w taki sposób dokuczał jednocześnie Rózi, kucharce i pani, co mu sprawiało pewne zadowo-